Leon Moenke. Tundra

4.

Postanowiłem iść „va banque”. Przeprawić się przez rzekę przy pomocy ludzi, nie bacząc na to, kto siedzi po tamtej stronie w tajemniczych namiotach. Doprowadziwszy siebie do względnego porządku, udaliśmy się na brzeg naprzeciwko wsi.
– Zenku, zaklinam cię! Nie gub wszystkiego tak blisko mety. Pożałuj wysiłków naszych i wszystkiego, cośmy przecierpieli! Będzie to samo, co pod Biełoostrowem. Zaklinam, nie rób tego! – mówiła żona, idąc w ślad za mną.
Milczałem.
We wsi przez dłuższy czas nie zwracano na nas uwagi. Około kwadransa staliśmy na brzegu, wołając o łódź. Kobiety i mężczyźni zajęci byli swoją robotą, nie reagując na nasze wołanie: „Łódkę! Przewóz!”
Ta obojętność i niepokoiła mnie i jednocześnie dodawała otuchy. Niepokoiła, bo na okrzyki mógł zwrócić uwagę ktoś niepożądany, z drugiej zaś strony dodawała otuchy, ponieważ świadczyła o braku zainteresowania nami, co mogło wyjść nam tylko na korzyść.
Wreszcie podszedł do przystani jakiś mężczyzna. Znów wrzasnąłem, nie wiem już po raz który.
– Łódkę!
– Zaczekasz! – odpowiedział tonem człowieka, który nie zwykł rozkazywać i wolno, nie śpiesząc się, wziął wiosła i zaczął odwiązywać łódź.
Wiosłując, przez cały czas był zwrócony twarzą w naszą stronę, obserwując nas z ciekawością.
Po pozdrowieniach i usadowieniu się w łodzi nastąpiła indagacja:
– Z daleka?
– Tak, z daleka – brzmiała odpowiedź.
– Z Ury?
– Tak, z Ury.
– Idziecie pieszo?
– Tak, pieszo.
– A coście za jedni?
– Badacze – geolodzy. Szukamy żelaza.
– To dobrze – zauważył udobruchany brodaty nasz interlokutor. – Będziemy mieli kosy przynajmniej. Bo zupełnie się zniszczyły i nie ma skąd dostać.
A po chwili milczenia dodał:
– Wprost choć rękami trawę rwij.
Smutna rzeczywistość sowiecka po prostu tryskała
z jego uwag.
Kolejno i ja zacząłem go wypytywać.
– A wy kim jesteście? – spytałem najpierw.
– Pastuch… Pasę jelenie w tundrze.
– A co to za namioty stoją tam u was na górze?
– A ot mieszkają u nas tacy sami jak wy, badacze – geologowie… Złota szukają.
Odetchnąłem. A więc to nie GPU. Lecz niebezpieczeństwo jednak nie minęło. Zmodyfikowało się tylko. Spotkanie z geologami, przy posiadanej przez nas wiedzy geologicznej, groziło wsypą.
Ładna sprawa – pomyślałem. Przybyliśmy szukać żelaza tam, gdzie specjaliści szukają złota.
Lecz poznać dręczącego nas niepokoju nikt by nie potrafił. Zachowywaliśmy nadal spokojną pewność siebie.
Ta krótka wymiana zdań wyświetliła mi wszystko na razie. Kontynuowanie rozmowy nie miało żadnego celu. Ba, nawet było niebezpieczne. Lecz milczenie miało tę niedogodność, iż mogło spowodować nowe pytania ze strony przewoźnika. Należało tego uniknąć, biorąc inicjatywę w swoje ręce. Przyszła mi z pomocą żona, gaworzac z nim w stylu kobiecym o różnych głupstwach związanych z jeleniami i tundrą. Od czasu do czasu tylko jakimś rzuconym słowem podsycałem rozmowę. Podczas takiej ożywionej rozmowy przybyliśmy do brzegu.
Spytałem naszego przewodnika, ile się mu należy za przewóz. Wobec niezdecydowanej odpowiedzi dałem mu rubla. Ten rubel ostatecznie nastroił go ku nam zyczliwie. Jego dziękczynno-usłużny uśmiech mówił mi o gotowości do dalszych usług. Wyczuwało się od razu, że zarobki tu są rzadkie i pieniądze, nawet sowieckie, mają dużą wartość.
Powitalnym rykiem spotkały nas na brzegu krowy.
Jeszcze wczoraj, patrząc na skoszone siano i słysząc porykiwanie krów, żona rozpływała się w marzeniach o szklance mleka. Nawet na tamtym brzegu czuła lub raczej zdawało się jej, ze czuje jego zapach. Teraz zaś krowy były tak blisko. Błagalnym i pełnym pożądania spojrzeniem patrzyła to na krowy, to na mnie. Głodny byłem również i ja.
„Kurier Wileński” nr 134, 17.05.1938 r., s. 6

Dotychczasowe położenie uczyniło nas odważnymi, a chęć, wprost żądza najedzenia się, wypicia świeżego mleka – szalonymi i bezczelnymi zarazem. Długo się nie namyślając, zwróciłem się do naszego przewodnika:
– A gdzie tu u was można mleka kupić?
– A o, tutaj – odparł chętnie, wskazując na chatę z lewej strony. – Tutaj i nauczycielka mieszka – dodał, spodziewając się, że perspektywa tego towarzystwa sprawi nam przyjemność.
– A gdzie jeszcze? – spytałem, dziękując mu w duchu za tak cenną informację.
Rozczarowany w swych oczekiwaniach przewoźnik wskazał nam jednak inną chatę na skraju wsi.
– Tam jest ludzi mało i mają krowę… Tam również chętnie sprzedadzą mleka…
To nam całkiem dogadzało. W towarzystwie przewodnika skierowaliśmy się do wskazanej chaty.
Po drodze usłyszeliśmy skierowane do naszego towarzysza pytania w języku samskim1, dotyczące nas. Rozmowa toczyła się w języku dla nas niezrozumiałym, lecz odpowiedź naszego przewoźnika brzmiała w tonie uspokajającym. Zrozumieliśmy z niej tylko wyraz „geolodzy”.
Wszystko dotąd układało się pomyślnie. Rubel okazywał swój dobroczynny wpływ.

W gościnie u Samów
Gdyśmy się zbliżyli do chaty, gospodarz już oczekiwał nas na progu. Dowiedziawszy się o celu naszej wizyty i zasięgnąwszy informacji cośmy za jedni, gospodarz, wcale nie zdziwiony naszą wizytą, udał się do chaty i po krótkiej naradzie z żoną dał nam odpowiedź przychylną.
Ja nabierałem odwagi i czelności z każdą chwilą.
– Do mleka by się chleb świeży przydał, gospodarzu – rzekłem znowuż. – Suchary sprzykrzyły się nam w tundrze.
W milczeniu gospodarz skierował się ku drzwiom i wydał jakieś zarządzenie. Byłem przeświadczony, że treść jego była dla nas pomyślną. Staliśmy w oczekiwaniu przed chatą. Gospodarz usiłował bawić nas rozmową, zadając nam szereg pytań, co chwilami trąciło badaniem. Niezbyt to mi się podobało i z niecierpliwością oczekiwałem końca tych indagacji. Opowiadałem co mi ślina przyniosła na język. Starałem się jednak zapamiętać wszystkie swe odpowiedzi, aby potem nie przeczyć samemu sobie. Z przyjemnością przy tym obserwowałem, że wyraz twarzy mego rozmówcy stawał się coraz mniej badawczy i niedowierzający, a coraz bardziej dobroduszny i serdeczny.
Gdy w izbie wszystko już zostało przygotowane na nasze przyjęcie, zaproszono nas do wnętrza.
Na stole stała olbrzymia misa z mlekiem, na talerzu leżały kawałki chleba i ryby. Ponadto na stole stała cukiernica napełniona drobnymi kawałeczkami cukru. Od razu z tego widać było, jaką wartość przedstawia tutaj cukier. Stół był pierwszym meblem, na który zwróciłem uwagę. Zadowolony z zastawy stołowej rozejrzałem się po samskiej izbie. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to jej przestronność. W pierwszej chwili ni mogłem się połapać, czego tu brak? Lecz czegoś najwyraźniej brakowało w urządzeniu izby. Dopiero gdy wzrok mój padł na niedużą żelazną płytę kuchenną na prawo od wejścia, zrozumiałem – nie było wielkiego pieca, tego niezbędnego akcesorium izb włościańskich i dlatego właśnie wydała mi się izbą przestronną. Podłoga była drewniana. Z umeblowania oprócz stołu i taboretów zauważyłem dwa drewniane łóżka. Trochę w bok od środka izby leżała na podłodze skórzana kołyska-futerał, a w niej dziecko. Na ścianach nie było ani obrazów świętych, ani portretów „wodzów”. To były moje pierwsze spostrzeżenia.
Usiedliśmy przy stole. Teraz już i gospodyni zaczęła ugaszczać nas nie tylko jadłem, ale i pytaniami. Pytania były te same, co i poprzednio, lecz teraz już dawałem odpowiedzi bardziej skonkretyzowane. Ale padło również i nowe pytanie, które kazało mi mieć się na baczności przed tym „sędzią śledczym” w spódnicy.
„Kurier Wileński” nr 135, 18.05.1938 r., s. 6

– Która godzina? – zapytała ona raptem, widząc u mnie na ręku zegarek.
Spojrzałem i rzekłem:
– Kwadrans po pierwszej.
– Ja i tak wiedziałam, że nasz zegar się późni.
Teraz dopiero zauważyłem zegar na ścianie. Wskazówki stały na pół do dwunastej. Te słowa: „Ja i tak wiedziałam” były wypowiedziane tonem, który dowodził, że moja odpowiedź nie jest dla niej niespodzianką, że pytanie było zadane nie w celu dowiedzenia się godziny, lecz skontrolowania, czy nasz zegar idzie według czasu moskiewskiego, czy zachodnioeuropejskiego. Uprzytomniłem sobie tę różnicę w czasie. Moje przypuszczenie znalazło potwierdzenie, gdy gospodyni nie zdradzała najmniejszego zamiaru podejścia do zegara i uregulowania go. Wynikało stąd, że oni żyli według tego „późniącego się” zegara i będą żyli nadal, że nie jest to wypadkowe opóźnienie, lecz że zegar ich idzie według czasu słonecznego!
Ich, rybaków i hodowców reniferów, nie obchodzi czas oficjalny! Oni żyją i pracują według słońca!
Dopiero tutaj, w tej chacie, w głuchej wsi, o dwadzieścia kilometrów od granicy, przekonałem się o prawidłowości moich domysłów co do powodów naszego błądzenia. I dziękowałem Bogu, że pod Murmańskiem nie udało mi się sprawdzić godziny na swoim zegarku, ponieważ wtedy byłbym całkowicie zdezorientowany i zgubiony. Chcąc nie chcąc musiałem w dalszej podróży kierować się swymi domysłami, które tutaj, nad samą granicą, okazały się tak zgodne z prawdą. Zegarek mój nie zawinił. To ten przeklęty czas sowiecki, o którym zapomniałem, trzymał nas w worku sowieckim, nie wypuszczając zeń. Lecz jednocześnie stawało się jasne, jakim sprytnym i niebezpiecznym sędzią śledczym była gospodyni.
Ta moja ocena gosposi nie przeszkodziła mi jednak być bezceremonialnym. Do nadzwyczaj smacznej ryby poprosiłem, a raczej zażądałem, masła.
Podczas poczęstunku nie przestawaliśmy chwalić i chleba, i ryby, i masła, udowadniając swój zachwyt czynem, mianowicie konsumując jadło w bardzo pokaźnych ilościach. Dziwiłem się jednocześnie żonie, z jakim sprytem schlebiała gospodyni, ze wszelkimi szczegółami wypytując ją, jak piecze ten całkiem niekwaśny, a nadzwyczaj słodki i smaczny chleb.
Pochwały te miały swój cel. Gdyśmy już podjedli, oświadczyłem gospodyni, iż pragnąc urozmaicić nasze odżywianie się w tundrze, chciałbym kupić u niej trochę tej smacznej ryby, masła i tego wybornego chleba.
Z masłem i rybą sprawa poszła gładko, lecz na temat chleba powstała rozmowa.
– Ludziom dają nieduże „pajki”2, a psom jeszcze mniejsze – mówiła gospodyni. – A pies ciężko pracuje. Ciągle biega, biega. Nie podsypiesz mąki – nie pociągnie. A cóż będziesz robić bez psów? Na swoje własnej parze ani daleko, ani prędko nie zajedziesz3.
Widząc jednak, iż to nie robi na nas żadnego wrażenia, gospodyni broniła się w dalszym ciągu.
– Znowuż i pieca swego nie mamy. Czekaj, póki kolejka do ciebie dojdzie. Na całą wieś jest parę pieców. Innym razem i bez chleba z całą rodziną siedzieliśmy. Cóż będziesz robić, jeśli pieca swego nie ma?
Tu dopiero zrozumiałem, iż obecność płytki żelaznej, a brak pieca wielkiego, zajmującego czasem trzecią część chaty, nie jest zdobyczą kultury w tej pustyni polarnej, lecz nieszczęściem.
– A czemuż nie postawicie pieca u siebie? – spytałem wówczas.
– Już dawno chcieliśmy postawić piec i postawilibyśmy, lecz nie ma cegły i dostać jej nie ma gdzie. Staraliśmy się o to.
– Więc czemuż sami nie zrobicie?
– Gliny nie ma… Kupilibyśmy cegłę, ale jej nie przywożą – dodała po chwili.
Jakiegoż biurokratę obchodzą podobne potrzeby Samów (Lapończyków)? Czy nad nim „kapie”? Czy w planie przewidziana jest budowa pieców u Lapończyków? Jest rozkaz z góry? Przeprowadza się kampanię masową? – rojem przeszło mi przez głowę.
Pomimo przekonywujących argumentów o ludzkich i psich „pajkach”, o piecu, trwaliśmy jednak przy swoim. W domaganiu się chleba byliśmy nieubłagani. I nie dziw. Cóż znaczą bowiem masło i ryba, jeśli nie ma chleba? Jeśli u nas pozostało tylko parę garści okruszyn, raczej pyłu chlebowego, który przy jakże skromnych porcjach naszych mogło wystarczyć jedynie na dwa posiłki?
Aby się stać bardziej przekonywującym, wydostałem banknot dwudziestorublowy. Gospodyni ustąpiła, dając nam prawie dwufuntowy kawał chleba. Było to bardzo poważnym uzupełnieniem naszych zapasów.
Spytałem, ile się od nas należy. Gospodyni zażądała cztery czy pięć rubli. Nie oponowałem. Było to bardzo tanio. Dorzuciłem jej jeszcze rubla. Widziałem na jej twarzy zadowolenie. Było to nam na rękę.
Cdn ■

14 Comments

  • obviously like your website however you need to take a look at the spelling on several of your posts. Several of them are rife with spelling problems and I find it very troublesome to inform the reality then again I will definitely come back again.

  • Howdy terrific blog! Does running a blog similar to this require a massive amount work?
    I have very little knowledge of programming however I had been hoping
    to start my own blog soon. Anyway, should you have any suggestions or techniques
    for new blog owners please share. I know this is off subject but I simply needed to ask.
    Kudos!

  • Aw, this was a very good post. Finding the time and actual effort to make a very good article… but what can I say… I put things off a lot and never manage to get anything done.

  • One study found that taking no more than 300 milligrams
    of this supplement a day, might raise testosterone levels inn elderly guys.

  • Testosterone therapy suppressses normal testicjlar function, and it is therefore crucial to comprehend shrinkage of the
    testicles will likely occur with ong term use aas well as cause infertility for a guy of any age Another common effect of testosterone therapy includes changes to
    red blood cells , and any man getting testosterone therapy should be monitoring
    regularly by a medical supplier to evaluate treatment response and handle consequences of
    therapy.

  • Although thee FDAapproved testosterone therapy for the treatment of disorders affecting the testes,
    pituitary and hypothalamus, it hasn’t been approved for treating
    age-associated declines in testosterone levels.

  • Very quickly this site will be famous amid all
    blogging and site-building people, due to it’s nice
    posts

  • You could definitely see your skills within the article you write.
    The arena hopes for more passionate writers
    such as you who are not afraid to say how they believe.
    Always go after your heart.

  • My developer is trying to convince me to move to .net from PHP.
    I have always disliked the idea because of the costs. But he’s tryiong none the less.
    I’ve been using WordPress on numerous websites for about a year and am worried about switching
    to another platform. I have heard good things about blogengine.net.
    Is there a way I can transfer all my wordpress posts into it?
    Any kind of help would be greatly appreciated!

Comments are closed.