W rzeźbiarstwie Jana Czabana Leon Tarasewicz dostrzegł przede wszystkim walory artystyczne.
– To nie jest zwykłe odzwierciedlenie otaczającej nas rzeczywistości – twierdzi znany artysta. W ptasich piórkach Jana Czabana kryje się abstrakcyjne myślenie, właśnie na nim postanowiłem się skoncentrować.
Taką myślą prof. Leon Tarasewicz podzielił się podczas grudniowego wernisażu zatytułowanego „Ptuszki”, zorganizowanego w Galerii Krynki przez Fundację Villa Sokrates.
– Ludzie są przyzwyczajeni do odbioru wartości poznawczych. Na wystawach pod pracami takimi jak te spodziewają się podpisów i opisów stricte przyrodniczych. Tutaj ich nie znajdą, wobec tego są zmuszeni do zwrócenia uwagi tylko na to co widać. A mają przed sobą ptasi kosmos.
Skąd się wziął
Jan Czaban urodził się w 1947 r. w śródleśnej wsi Boratyńszczyzna w gminie Szudziałowo. Po ukończeniu studiów w WSP Gdańsk i WSP Rzeszów pracował jako nauczyciel głównie przedmiotów artystycznych. Rzeźbieniem zajął się na emeryturze.
Rodzicom Nadziei i Eugeniuszowi bardzo podobały się rysunki małego Jasia, dlatego zaproponowali mu naukę w szkole plastycznej w pobliskim Supraślu. On jednak myślami i marzeniami związany był z przyrodą, chciał się uczyć w białowieskim technikum leśnym. Ostatecznie rodzina zadecydowała, by udał się do liceum pedagogicznego w Łapach. Tam, podczas 15-minutowej przerwy międzylekcyjnej, potrafił odrobić pracę domową z rysunków za wszystkim kolegów z klasy. Nauczyciel za karę wszystkim stawiał piątki, Janowi zaś czwórki.
Inspiracje
Podczas sianokosów na łące pod Supraślem ojciec niechcący wierzchem kosy uderzył w kurkę wodną. Śliczna była, cętkowana. Ptaka przywiózł do domu. Nie wiedzieć czemu pokazał ją jednemu spośród czworga dzieci, właśnie pięcioletniemu wówczas Jasiowi. Co z tym zrobić? – zapytał. Jaś tylko wzruszył ramionami, ale incydent ten prześladował go przez resztę życia. Urodziwa kurka zakończyła żywot w rosole.
Przyroda była treścią jego życia. Całymi dniami korzystał z jej dobrodziejstw, a to pasąc krowy, to znów biegając po lesie w poszukiwaniu jagód czy grzybów. Zawsze przyglądał się ptakom, kolorami i śpiewem wypełniającymi otaczającą przestrzeń. Chciał wiedzieć o nich jak najwięcej. W lesie za Kozłowszczyzną napotkał raz całe stado niewiarygodnie małych i kolorowych mysikrólików, oblegających świerkowe gałęzie. Siedziały tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Z biegiem czasu odkrywał coraz to nowe, fascynujące ptasie gatunki. Gdy się usamodzielnił, zajął się kolekcjonowaniem literatury i albumów przyrodniczych.
Potem było preparowanie – wypychanie martwych ptaków, jakie często „zdobią” muzea przyrodnicze. Jego eksponaty wyglądały jak żywe, bardzo podobały się ludziom, ale wycofał się, zajęcie było zbyt nieetyczne, sprzeczne z poglądami zapalonego ornitologa. Myśliwi, stanowiący najliczniejszą klientelę, strzelali do wszystkiego co się ruszało, bywało, że przywozili do wypchania gatunki chronione. Jan zdecydował się zamknąć ten rozdział raz na zawsze.
Nowy otworzył, a w zasadzie rozdział sam się otworzył, w 1997 r., z chwilą odejścia na emeryturę. Stało się to dzięki książce pochodzącej ze zlikwidowanej szkoły, w której Jan doczekał emerytury. W jego rękach książka sama rozłożyła się na biografii Wita Stwosza, dając tym samym czekiwaną życiową wskazówkę. Wit Stwosz zasłynął jako rzeźbiarz realistyczny i Jan postanowił też takim zostać. Miał już doświadczenie w tworzeniu takich obrazów, w rzeźbiarstwie dostrzegł możliwości połączenia technik. Jedyną twórczą inspiracją nadal pozostawały ptaki.
– To co prezentuje Jan Czaban zaliczam do malarstwa – mówił podczas otwarcia kryńskiej wystawy jej kurator, Leon Tarasewicz. – Różnica pomiędzy rzeźbą a malarstwem polega na tym, że w tym drugim przypadku przestrzeń buduje się kolorem, a w pierwszym główną rolę odgrywają światło i cień. Te prace nie są tworzone rzeźbiarsko, to typowe malarstwo. Myślę, że nikt dotąd nie spostrzegał w ten sposób twórczości Jana Czabana.
Zanim zajął się rzeźbieniem, spotkał na ulicy Białorusinkę zza wschodniej granicy. Niczym w bajce Andersena o dziewczynce z zapałkami, poprosiła go, by kupił od niej garść tanich dłut. –- Kupcie, będziecie rzeźbić – przepowiedziała.
To był ostatni rzut dobrych, białoruskich dłut, których Jan nie spotkał już nigdzie. Chyba Bóg kieruje ludzkim losem, pomyślał dziesięć lat później. Człowiek nie jest w stanie przewidzieć jutra, a przełomy w życiu się zdarzają.
Proces tworzenia
Należy przede wszystkim zaopatrzyć się w dobrze przygotowane, wysuszone drewno, najlepiej lipowe, bo na brzozowym łamią się dłuta. Rzeźby dużych rozmiarów wykonuje się przy użyciu piły motorowej bądź elektrycznej. Potrzebne są też siekiery, większe – zwykłe i mniejsze – ciesielskie. Detale wycina się za pomocą różnego rozmiaru i kształtu dłut i małych nożyków. To bardzo nużąca i wymagająca niezwykłej uwagi praca. Co wytniesz, tego już nie odzyskasz, a powinno się wyrzucać tylko to co niepotrzebne. Dłuto jest bardzo ostre. Gdy drewno jest twarde, trzeba dodatkowo stukać w nie młotkiem. Odzież na rzeźbiarzu drze się na strzępy do podkoszulka, ręce bywa, że i trzy razy na dzień pokaleczy. W takich wypadkach krwawienie tamuje się plastrem lub zwyczajnym kawałkiem papieru i dalej do pracy. Oprócz narzędzi i materiałów niezbędna też jest fantazja i wizja formy.
Przydały się tu wcześniejsze doświadczenia związane z preparowaniem, obserwacjami ptaków w terenie oraz dobre przyrodnicze filmy i książki. W tej pracy liczy się najdrobniejszy szczegół, najmniejsze piórko. Prawidłowo wycięta, jeszcze nie pomalowana bryła powinna już być czytelna, powinna oddawać proporcje i charakterystyczne cechy danego gatunku.
Skrzydlaci recenzenci
Wyeksponowane na domowej werandzie bądź w pracowni pod gołym niebem gotowe ptasie figurki często przyciągają do siebie żywe odpowiedniki. Jeśli ptasim obserwatorom rzeźby nie przypadną do gustu, gotowe są kłócić się z ich autorem, albo po prostu atakują drewnianych nieudaczników. Jaskółka tak się zasiedziała na ramieniu rzeźbiarza, że i o jedzeniu zapomniała. Ponad dwie godziny śledziła proces powstawania siostry dymówki. A znów kopciuszek, zwany z białoruska i suchowolska popiełuszką, jak większość z nas nie cierpi konkurencji na swoim terenie. Zauważywszy drewnianego sobowtóra tak się rozzłościł, że trzeba było ratować drewnianego nieszczęśnika przed pasmem ataków, usuwając go z pola widzenia zazdrośnika. Tego typu zapędy miewają też i rudziki – białoruskie malinauki.
Rajskie ptaki
Z ptakami najlepiej rozmawiać we śnie, wówczas przemawiają one ludzkim głosem. We śnie odbywają się też spotkania z rzeźbiarzami, nawet tymi, którzy są już po tamtej stronie. Tam też prowadzą oni swoje galerie, organizują wernisaże, dzielą się doświadczeniem. Bywa, że w takiej sennej podróży podejrzy się prawdziwego rajskiego ptaka. Na przedwiośniu Jan we śnie widzi klucze powracających z wyraju kaczek, łabędzi, gęsi, żurawi i innego ptactwa. Pojawiają się one w formie białych smug na gwiaździstym niebie. Takie niebo ukazuje mu się również tuż przed ich odlotem.
Jan poprawia Boga,ntwierdzi Leon Tarasewicz i ma rację. Technicznie niemożliwe jest idealne odwzorowanie przyrody. Tym mógł się pochwalić jedynie Chełmoński, ale to był mistrz nad mistrzami. Zdarza się, że schorowana, wychudzona ptaszyna prezentuje się gorzej od drewnianego sobowtóra. Niestety, ludzie odwracają się od niepowodzeń, chcą widzieć tylko sukcesy. Pewien rolnik spod Łap, patrząc na chudego, drewnianego boćka, zaniepokoił się – panie, ten bocian jest chory. Odtąd Jan rzeźbił już tylko okazy piękna i zdrowia.
Na jednym z kiermaszów podszedł do niego Wiktor Wołkow. Bardzo mu się spodobał zimorodek, patrzył na niego i patrzył, ale nie nabył. Powód był prozaiczny, zimorodek nie przypadł do gustu jego żonie.
Gniazdowanie
Zawsze można je zobaczyć na werandzie domu pana Jana. W Krynkach zorganizowano już trzy ptasie wernisaże Jana Czabana. Pierwszy odbył się w domu kultury, kolejny w szkole a aktualnie jego ptaki zdobią galerię Villi Sokrates.
Rzeźbami ptaków interesują się stowarzyszenia ekologiczne, białowiescy agroturystyczni przedsiębiorcy, warszawskie galerie, a nawet polski Sejm. Stała ekspozycja, zatytułowana „Ptasi raj”, znajduje się m.in. w siedzibie Poleskiego Parku Narodowego w Urszulinie pod Lublinem. Nasze ministerstwo kultury pokazywało je nawet w stolicy Gruzji. Ptaki Jana Czabana latają też do umierających z tęsknoty za krajem rodzinnym emigrantów. W Australii dosłownie się do nich tulą.
Najlepiej mają białostocczanie. Mogą je podziwiać regularnie m.in. podczas „Jarmarku na Jana” czy na „Targach Rzeźby Ludowej, Kowalstwa i Tkaniny Dwuosnowowej”.
– Nas, twórców Galerii Krynki nie interesuje cepeliada – zapewnia Leon Tarasewicz. – Prace Jana Czabana tworzą nową rzeczywistość. Jeśli w okolicy znajdziemy kogoś odpowiadającego tym standardom, na pewno też go zaprosimy. Póki co naszym odbiorcom proponujemy artystyczną mieszankę. Dobrze, że ludzie w naszej galerii poznali taką rzadkość, jak prace Koguciuka i dowiedzieli się, że tacy twórcy i myśliciele jak on też mieszkają na prowincji. Robienie czegoś na pokaz jest bezcelowe, ale gdy wystawiane są dzieła Czerniawskiej, a potem Czabana, to ma dla nas sens.
I got what you mean , thanks for posting.Woh I am lucky to find this website through google.
DuNwxs There as definately a lot to find out about this subject. I love all of the points you made.