Tamara Bołdak-Janowska. Biaru ciabie, Wiktar

felietonisci-05To, co napisał Wiktar, świadczy o tym, że naszym życiem jeszcze wczoraj rządziły te wiekowe słowiańskie rytuały, dziś uchodzące za przeżytek. Jedzenie mięsa tylko w święta świadczyło o traktowaniu świni jako zwierzęcia ofiarnego, którego niejadalne czy drobniejsze kawałki miały strzec domu i gospodarzy, a okazała „reszta” mięsa miała nakarmić do syta ich rodziny tylko dwa razy do roku, na Kolady i Pasku. To było już tylko echo pradawnego rytuału z jego elementem, zwanym ubojem rytualnym, ale wiązało się też z życiem w nędzy. Utraciliśmy to raz na zawsze, ten rytm bardzo biednych wiejskich ludzi, to echo, lecz nie staliśmy się szczęśliwsi. Na wioscy zaŭsza jakajaś nasza chata była, mienszaja ci bolszaja, i było u jej ciapło, i żyli u jej usiakija damaŭniki, domowe duchy. A w miastach obecnie duża część z nas żyje o krok od bezdomności i bezrobocia. Zaradni też nie są szczęśliwsi, ponieważ nasza strata jest ogromna. Tracimy tysiącletnią i starszą tożsamość. I żyjemy w nieszczęściu nieustającej nostalgii.
Upewniłam się, dzwoniąc do Wiktora, czy mogę użyć jego nazwiska w szkicu. Tak, mogę. I cieszy się, że jego list i wiersz może mi się przydać, choć heta nieaciosany tekst, bo jon ni wuczany. Usio raŭno, wuczany ci nie, biaru, bo czahoś ważnaho minie nawuczyŭ.
Przypomniałam sobie, czytając wiersz, w którym mowa o kutniaj kiszcy, że mamy kutnija zuby, czyli trzonowce. Pytano: A ty majasz jaszcze kutnija zuby? Mówiono: Kutnich zuboŭ uże ni maju. Tolki samyja pieradnija astalisa. Niezbyt zdawaliśmy sobie sprawę, że te kutnija zuby są o wiele ważniejsze ad pieradnich, bo to na nich trzyma się sztuczna szczęka, którą każdy w końcu będzie miał, albo i nie – wielu z nas nie stać na dentystę. Aby tolki piedradnija astalisa – mówiły kobiety. No właśnie. Kobiety nie dbały o kutnija zuby. Nasza stara czy starzejąca się kobieta zawsze uśmiechała się szczerbato. Przez chwilę zatrzymuję się na myśli, że te twarze są mi bardzo miłe, że je kocham.
Wiktar pisza, szto ni znaje literaturnaj biełaruskaj mowy. A ja znaju? Ja znaju prastuju mowu. Ja wyszła z domu, kali mnie było siem let, da polskaj szkoły ŭ Wiarabjach, i damoŭ nikoli ni wiarnułasa. Szkoła była daleko ad Narejkaŭ i maja maci addała mnie swajamu bratu u Zubkach, kab mieła blisko da szkoły. Tam było ciesno i ja spała na stale. Tam byli dwa pakoi, adzin malusiańki. Ja spała u wielkam pakoi na wielkam stale.
U minie tam byli dwie dwajuradnyja siostry i jany mnoju dobro zanimalisa. Jany byli wuczycielkami, po liceum pedagogicznym, ali nie pracawali jak wuczycielki. Ni znaju, czamu. Ni tak daŭno pamierli. U aboich patom na staraść była chwaroba Alzheimera. Ich maci, żonka majaho dziadźki Antona, Wolha, mieła hetu chwarobu. Jana dziadziczna.
Mai hetyja dwajuradnyja siostry pawychodzili zamuż, jak im było pa 17 let. Tak chacieła ich maci, Wolha. Maja maci krytykawała ciotku Wolhu za heta. Za rano! I na szto! Majuć czas. I adna, i druhaja, i tak sidzieła u Zubkach, bo mużyki byli u wojsku. Adzin pałkoŭnik, druhi kapitan. Adzin patom cełyje hody sidzieǔ u turmie za nielehalny handel na hranicy z Niemcami, a druhoho pasyłali tudy-siudy. Patom hetyje mai dwajuradnyje siostry wyjechali, adna u Warszawu, druhaja u Biełastok. A patom wiarnulisa u wiosku (biez mużykoŭ), kab pamierci na Alzheimera. Adna u Zubki, a druhaja dzieś pad Haradok.
Widzisz, Wiktor. Mój język jest też, jak i Twój, nieociosany. Heta nasza prastaja mowa. Heta majo, jak i twajo. Ja cieszę się, że czytasz moje szkice, że cieszysz się z mojej pamięci, która każe mi notować nasze byłe słowa, jakby to był niebywały skarb. Teraz jest to skarb, który przemija bezpowrotnie.
Do tego dochodzi mój wymysł, słowo – radzimka. Piszu na radzimcy, bo jaje lublu, bo wuczyłasa tolki u polskich szkołach, bo na radzimcy słowy biahuć i cieszacca, i dumajuć. Inny alfabet, właściwa łacinka, wstrzymuje mi słowa z języka prostego, zmusza do pilnowania się, aby „nie napisać źle”. To nie dla mnie. Jednak na tym moim pomyśle z radzimką możemy jechać tylko my z Polski. Na Białorusi taka radzimka nie wchodzi w grę. Tam potrzeba genialnego pomysłu na przetrwanie języka, i to na miarę Chrystusa. Nie żartuję, przywołując to święte Imię.
Chrystus w genialny sposób zmienił religię. Do takiego wniosku doszłam po obejrzeniu kilku telewizyjnych audycji na temat ortodoksji w judaizmie. Ta ortodoksja wymusza na rodzinach postępowanie według drobiazgowo opracowanego systemu, aby przygotować się do szabasu i przeżyć go. Tyle pracy! Kobieta dzień i noc zajęta koszerowaniem mieszkania czy domu. Symboliczne pozbywanie się „śmieci”, to znaczy nadmiaru rzeczy, w tym cennych, a ściślej mówiąc symboliczne „sprzedawanie” ich osobie innego wyznania, aby potem je „odkupić” od tej osoby, znowu symbolicznie. I tak co tydzień. Chrystus opracował genialny program uwolnienia się od terroru bezczynności w szabas, od terroru tych drobiazgowych przygotowań, na zasadzie „Bóg tak sobie życzy i on to widzi”, to jest dopuścił czynienie dobra w szabas, na przykład zajęcie się chorymi, i zaproponował człowieka wolnego, to znaczy uwolnionego od odgórnego rozkazu czynienia tak i tak, a dokonał tego na rzecz indywidualnego sumienia, indywidualnej wrażliwości i odpowiedzialności za los bliźniego, bliskich i za swój, skierowany ku byciu lepszym człowiekiem. To okazało się zbyt radykalną zmianą w religii. Trwanie przy starej religii stanowiło o tożsamości wyznawców. Nie zechcieli stawać się nowymi ludźmi z nową religią, ponieważ narodowość i religia stanowiły jedność, z nikim nie dzieloną, aż po czasy obecne. Ja to rozumiem, ten opór, ale genialność Chrystusowej zmiany poraziła mnie i poraża. Nie doceniamy jej. Nie doceniamy tej genialności. Jest to genialność zmiany. Jesteśmy ludźmi tej zmiany?
Obecnie musimy mieć na uwadze, że stale żyjemy w warunkach zmiany, ale nie tej genialnej, tylko innej, niedobrej, odczłowieczającej, asymilującej, infantylizującej.
Bez genialnego ludzkiego, wrażliwego i stanowczego pomysłu na przetrwanie z uwzględnieniem niedobrej stałej zmiany w kulturze, polityce, to jest w warunkach globalizacji, i do tego w warunkach rozproszenia, nie poradzimy sobie z utrzymaniem naszej mentalności, kultury, języka, a jeśli chodzi o język, to choćby naszej dwujęzyczności, choćby tyle. Potrzeba nam jakiejś obszerniejszej radzimki, która zatrzymałaby nas dla nas – naszą oryginalność. Nasza oryginalność jest dobra. O niej pisałam wiele razy, wskazując, czym jest.
Jednoczącej radzimki nam potrzeba, takiej, żeby utrzymywała nas jak najdłużej w stanie podwójności kulturowo-językowej. Taka rolę spełnia nasze kochane pismo „Czasopis”.
Tak. Nowy genialny pomysł na przetrwanie jest koniecznością, ale cieszmy się z tego, co jeszcze mamy. Cieszmy się z pamięci, z dzielnych przodków, dzielnych kobiet, z naszego pisma. Poniżej genialności żadna recepta nie jest nas godna, bo żadna mniejsza nie uratuje nas przed wtopieniem się w ludzi nijakich, mdłych, bez poczucia humoru, przystosowanych, niewidocznych. „takich, jak się należy”. Bez kultury i bez pamięci. Z językiem ubogim i mało rozumnym. Taki podczłowiek jest obecnie hodowany przez systemy polityczne.
Wiktor napisał wiersz, który bawi przez powagę. Śmieszy i smuci.
Wiersz spowodował, że znowu mam w głowie pełno naszych słów.
Pamiętacie, że nasze karowy kaliś byli putanyje? Putajacie swai karowy? My uże piarastali putać. Puto. Kto jeszcze pamięta to nasze wiejskie słowo?
W pewnym momencie krowy zaczęto przywiązywać łańcuchami do palików. Trebo było ich piarawiazywać. Idzi, piarawiaży karowu, a to ŭsiu trawu uże wyhryzła. A wy jaszcze putajacie swai karowy? Tak uże nichto ni robić.
Przedtem był pastuch i wiejskie stado krów. Wiktor mówił w czasie naszej telefonicznej rozmowy, że przez jakiś czas był pastuchem i wypasał krowie stada z Zubek pod Narejkami. Nie wiedziałam.
Stada potem stopniały, zniknęły, bo ludzie wyjechali do miast. To pamiętam. Potem przyszła moda na łańcuch, palikowanie i przewiązywanie. Potem nie było już krów. Jak myśmy nazywali palik?
Idziemy z Tolem przez nasz nowy park, Centralny. – Puto – mówię.
– Co, puto? Co to jest? – pyta Antoni.
– Puto. Pęto.
Tolo: – U nas na Pomorzu nikt nie pętał krów. Palikowaliśmy. Trzeba było potem przepalikować.
W tym szkicu zrzuciłam puto z języka i przemieszałam język polski z prostym. Ujdzie? ■

1 Comment

Comments are closed.