Wspomnienia Mikołaja Bogacewicza z Orli, rocznik 1926
Za sanacji
ładne kobiety z wiosek wychodziły za mąż za byle kogo. Bo nie było roboty. Po wojnie już ludzie mieli pracę i edukację i to liczyło się jako posag. Chodziłem w swaty do niejakiej Miłki, ładna kobieta, uczyła się na krawcową, ale „za szafę” rozstaliśmy się. Chciałem szafę w posagu. I ona wyszła za innego.
Do szkoły chodziliśmy wszyscy bosiaka, a wszy każdemu chodziły po głowie, jak parowozy. Nędza. Żydzi trzymali handel. Ja konie u Żyda pasłem, to on mi dawał bułeczkę i 10 groszy – a to prawie nic, bo butelka horełki kosztowała wtedy 2 zł. Robotnik w kaflarni u Żyda zarabiał 2 zł za dzień, a stały pracownik na produkcji to 5 zł. Ale robota była po całych dniach, nie osiem godzin, i nikt nie był ubezpieczony. Co zrobisz dziś – za to zapłaci i do widzenia. Ten miał ubezpieczenie, co był na kolei, na państwowej posadzie. Nikt nie miał emerytury – to syn ojca dochowywał. Co by to było, żeby dziś nie płacili? Za Pulszczy, za sanacji, siedzieli orlańcy koło cerkwi, żebrali i każdy chleb brał. Takie życie było. Pamiętam.
Ja sześć klas mam do 1939 roku, to pamiętam, jak było.
Za Sowieta
jeszcze dwa lata szkoły skończyłem. Przyjechali nauczyciele i nauczycielki z Białorusi, młodzi ludzie, dyrektor był taki niewysoki. Sprawdzali uszy. Była dyscyplina. Uczyli języka rosyjskiego i białoruskiego i jedna godzina niemieckiego była. Czemu niemiecki? Bo Hitler ze Stalinem podzielili sie Polską. Hitler chytry, dał Stalinowi trochę Polski, żeby jemu potem było dobrze to okupować. Jak Niemiec uderzył, to Ruscy w Orli akurat robili przegląd, rozbiórkę swego rynsztunku. Tu dużo Ruskich na kwaterach było, a koło młyna stały ich czołgi. Na tych hitlerowców strach było patrzeć. A młodych naszych ludzi zabierali potem na roboty w Giermaniju. Mnie udało się ich oszukać – poraniłem sobie nogę i przyłożyłem „żółtą ślipotu”. Ale żeby oni dokładnie badali, to dostałbym obóz albo kulkę w łeb.
Niemcy pożydowskie meble, pościel, kazali przewieźć do synagogi, ale wszystkiego nie sposób było władować, a Żydzi sporo też rzeczy pozakopywali. To my po kryjomu chodziliśmy odkopywać jamoczki. Ja sugerowałem, żeby to robić pod wieczór czy w nocy, a niejaki Zubrycki każe: „Nie, teraz!”. Przeważnie wszystko było skórzane: czoboty, pryszwy i podeszwy… To ja raz trochę tego przyniosłem w worku. Starsi ludzie, jak ten Zubrycki, Pasiecznik, Arkadij, nosili dużo. I dokazali niemieckim żandarmom.
Jak wyciągali z synagogi żydowskie rzeczy? W oknach były kraty, ale szyby pobite i my kołka włożymy, kręcimy, kręcimy, aż się coś nawinie… My przy synagodze wartowali. Tam nas nie złapali, ale w getcie schutzmanni pochwycili. Jak orlańskich Żydów wywieźli, to my chodziliśmy do getta, żeby coś sobie wziąć, bo Żydzi ze sobą brali tylko małe tłumoczki, a wszystko tu zostawili. Ci schutzmanni wszyscy do getta łazili i brali najcenniejsze rzeczy. W getcie zajdziesz do chaty, a tam ciemno, tylko jedne koty miauczą. Nie wiesz, co brać. Widzisz białe. To ja brałem pierzyny. U naszych prawosławnych u nikogo pierzyny nie było, ni poduszek. Oj, nędza była. Ja raz do Popławskiego (ulica Kleszczelowska) te rzeczy doniosłem. Mój ojciec na tym odcinku wartował i mówi: „Idź, już wszyscy w getcie biorą”. Raz przyniosłem, poszedłem drugi raz i wtedy
schutzmann mnie złapał.
Krzyczy: „Stój! Strzelać będę!” Czmychnąłem do dziury w płocie, którą wcześniej zrobiliśmy. Schutzmann po ciemku natrafił na moją głowę, obrócił i uderzył kolbą karabinu po plecach. I na wartownię – była, gdzie dom Wani Ochrycewicza. A tam już siedzą nałapani: Wasyl Justynów i koszelowcy. I zaraz mego ojca-wartownika aresztowali. Kilka dni nas trzymali, matka jeść przynosiła. I przyszedł do nas ruski jeniec, lejtnant, mieszkał na terenie kaflarni – woził samochodem komisarza. Mówi, że Niemcy zamierzają zrobić pokazowy rozstrzał. My płaczemy,
a starzy ludzie mówią: My to uże nażylisia, ale szkoda mołodych. Ale nie. Przyszli schutzmanni i nas dwójkami do żandarmerii, do dwora (kaflarni). I tu pomógł mi jeden z schutzmannów – katolik, często pomagał ludziom. Z moim szwagrem dobry interes prowadził . Mówił: „Jak przyjdą Ruscy, to będziesz mnie bronić”. Często przychodził i przestrzegał, żeby nie iść w partyzany, bo rozstrzelają całą rodzinę. A partyzantów było dużo, widziałem, jak do puszczy jeździłem, ale nas nie zaczepiali.
No i ten schutzmann idzie z boku i uczy mnie, jak mam zeznawać: „Mów, że była godzina dziesiąta, szedłeś koło getta i zatrzymali”. I ja tak zeznałem. To mnie tylko 5 marek kary dali, a dla reszty tyle, że krowę trzeba było sprzedawać.
Za to, że odkopaliśmy jamoczku mnie i Wanię Pasiecznika gnał schutzmann Pietrusza, ale ja już wiedziałem, co będzie, to dwie pary ciepłych spodni wkładałem. Bili na taborecie, po trzech razach już bolało. Tego schutzmanna Ruscy byliby zabili, jak tu przyszła druga linia. To chował się u Dmitra na strychu. Jak za komuny Pietrusza szklił nam okna, to opowiadał, jak było na zsyłce. Tam niemieccy jeńcy nie wytrzymywali ostrego klimatu.
(Po wojnie Pietrusza zamieszkał w Orli, ale po długich latach nieobecności. Zdarzyło się kiedyś, że sam zaczął ze mną rozmowę na temat swoich ciemnych okularów, które ciągle nosił. Okazało się, że musiał je zakładać, bo od ciągłego patrzenia na śnieg uszkodził wzrok. 13 lat spędził w łagrze na Syberii – M.M.)
Z Mikłasz też było trzech schutzmannów. Jeden z nich, Waśka, razem ze mną do szkoły chodził. On mnie w getcie złapał. Ja wartowałem od cerkwi… Poszedłem i widzę, że łażą do getta. A ten schutzmann mówi do mnie: „Ja ci wpisowe zrobię”. Norma była 25 razy gumą. Jak bije, tyłek aż czarny się zrobi i wtedy już bólu nie czujesz.
Czasem organizowaliśmy potańcówkę, Niemcy pozwalali. Dziewczyny organizowały zakusku, a my horełku. Grał Michaś Martynowicz, a później Wołod’ka Murawski. Zrobiliśmy potańcówkę, a inny schutzmann z Mkłasz, Kola, strzelał do nas.
(Co ciekawe, fakt istnienia schutzmannów ludzie potrafili wykorzystać. Jak kiedyś opowiadał mi Grzegorz Bober, zdarzyło się tak, gdy wojska sowieckie były już w okolicach Orli, a Niemcy w Mikłaszach. Ci ostatni rozzłościli się, gdy dowiedzieli się, że jedna z mieszkanek wsi, szukająca swego konia w okolicach kaflarni, potajemnie rozmawiała z sowieckim żołnierzem. Zgonili więc całą wieś na podwórku Czerniawskich i zamierzali rozstrzelać. Ludzie błagali, podkreślali, że dawali im mleko, żywność… Nie wykluczone, że uratowało ich to, że niektórzy wioskowcy współpracowali z Niemcami – „Sielanin…”, Niwa, 31.08.1997 – M.M.)
Jak Niemiec odstępował, to tu w Orli zostało wielu Ukraińców w niemieckich mundurach.
A potem Sowieci
wystawili ich „na pieredowuju”. Kilku uciekło, potem wrócili. Mnie też Sowieci pytali: Skaży, kakije wragi byli za Niemca, my ich noczju zabieriom i śled pa ich nie ostaniet. Żeby Niemiec dłużej pobył, to by tu Polaków wydusił. Pamiętam zebranie, które przyjezdni Niemcy zrobili koło szkoły. Jeden z nich powiedział: „Komuna już nie wróci, nasza armia jest na przedmieściach Moskwy. Już polska świnia się oprosiła”. A my nic nie zrozumieliśmy. Chodziło o wojsko, które zaczęło się tworzyć w ZSRR.
Zaraz po wojnie w 1946 r. poszedłem do wojska. Były pierwsze wybory. Wtedy Mikołajczyk nie przeszedł, Bierut wygrał. My, żołnierze, z bronią w łóżkach spaliśmy. Jakiś czas służyłem jeżdżąc pociągiem Warszawa-Białystok – widziałem, jak zniszczona była stolica, cała w gruzach. We Wrocławiu to my na sali wszyscy byliśmy prawosławni. To przychodził kapral i mówił: „No chłopaki, śpiew po rosyjsku!”. I śpiewaliśmy, po swojomu howoryli. Kapral albo starszy strzelec docierali nas – padnij, powstań… Tak uczyli, jak żyć na świecie. Nie pozwalali na alkohol. Koledze przysłali w paczce butelkę wódki, to kazali wyrzucić do szadzawki.
Byłem też między katolikami. Spaliśmy po stodołach. Pojedziemy po prowiant, a oni tak „dawali” na Ruskich. Myślę: „I ja taki sam”.
Przyszła władza dla biedoty, a biedota obróciła się przeciw sobie. A teraz kapitalizm – proszę bardzo.
Za komuny
też nie było dobrze. Komuna zniszczyła bogatszych, kto miał dużo ziemi. Zniszczyli – podatek dla ojca nałożyli, kontyngent, mleko od hektara. Trzeba było wełnę kupować i ją oddawać… Źle komuna robiła! Po co niszczyć dobrych, pracowitych ludzi? Zabrać i dać dla pijanicy…
Jak pamiętam, już po wyzwoleniu wszyscy pracowali. Niektórzy, choć biedni, ale za to pracowici, pobudowali sobie domy. A inny w Orli wlazł do żydowskiej chaty i gieroj. Tu dużo przyjezdnych. A dlaczego? Bo na gotowe! Ja od podstaw się pobudowałem, chatę, kłunię, chlew, ogrodzenie. Pracowałem w betoniarni i pole obrabiałem, konia trzymałem. A drugi dziś nie chce iść na gotowe po rodzicach, ma zabudowania i cały sprzęt, ale mówi, że się nie opłaci.
Zapisał:
Michał Mincewicz
W wypowiedziach starano się
zachować język oryginału