Nieżyjący już niemiecki bestsellerowy pisarz, Ralph Giordano w 1994 roku podarował mi rozdział swojej książki „Ostpreussen, ade” („Prusy Wschodnie, żegnajcie”), publikowanej częściowo w pismie „Borussia”. Tytuł rozdziału brzmi: „Weissrussische miniatur”, czyli: „Białoruska miniatura”. Tolo Szaleńczyk na nowo przetłumaczył, bo się gdzieś zawieruszyła kopia. W „Borussii” ten rozdział nie był publikowany.
Tamara Bołdak-Janowska
Nie widać po niej tych 47 lat, do których bez skrupułów przyznaje się, ani się człowiek nie domyśla w niej matki dwóch studiujących córek, kiedy ona tak przede mną siedzi, skora do śmiechu i melancholijna, w jednym momencie entuzjastycznie wybuchająca, a w następnym zachmurzona z błyszczącymi oczami i podejrzanie wysokimi kośćmi policzkowymi, poetka i samozwańcza (jak o sobie mówi – „tatarska księżniczka” , na którą rzeczywiście wygląda) – Tamara Bołdak-Janowska.
Chodzi o jej los jako należącej do innej, białoruskiej mniejszości. O tym chcę się trochę więcej dowiedzieć.
Wstępnie dzięli się danymi statystycznymi, a to pewien rodzaj rozbiegu, który ma przetestować moje zainteresowanie – prawdziwe czy nie: taki egzamin podczas którego Tamara nie spuszcza ze mnie swoich migdałowych oczu.
Ta obecnie samodzielna Republika Białoruska, jak się dowiaduję, liczy dziś 10-11 milionów mieszkańców zarówno katolickiej, grekokatolickiej jak prawosławnej konfesji, a ostatnia stanowi większość. Liczba białoruskiej mniejszości w Polsce waha się pomiędzy 200 a 500 tysiącami, ale Tamara skłania się raczej ku dolnej granicy. Wobec polskiej polityki w stosunku do mniejszości moje wtrącone pytanie kwituje najpierw wybuchem „bah” (ba!), potem jednak dokładniej odpowie.
Pauza, podczas której zachodzi dalsze taksowanie mnie wzrokiem. Staram się wytrzymać spojrzenie pałających oczu tej „tatarskiej księżniczki”, i mam wrażenie, że pokonałem pierwszą przeszkodę, bowiem teraz dochodzi do głosu biografia.
Tamara urodziła się we wschodniej Polsce, 50 kilometrów od Białegostoku, w pobliżu ówczesnej granicy ze Związkiem Radzieckim. Ojciec miał tatarskie nazwisko – tak legitymuje się ten książęcy tytuł córki, przynajmniej częściowo, ale jego ślady nie wiodą do Złotej Ordy Dżyngischana, lecz do Warszawy, w przeciwieństwie do matczynej linii, która prowadzi nad Wołgę. Gdzieś tam na dole tego drzewa genealogicznego jest nawet podejrzewana żydowska babka, co całkiem pasowałoby do wielobarwnego obrazu wnuczki.
Tamara Bołdak-Janowska czuje się Białorusinką – „bez najmniejszych „ale” – chętnie rozmawia o państwowej samodzielności Republiki Białoruś, jednak przydaje temu humorystyczny akcent: „Wie pan, co Białorusini zrobili zaraz po zdobyciu państwowej niezależności? Dołożyli sobie dwa wolne dni świąteczne, jedno z kalendarza katolickiego, drugie – prawosławnego. To był, że tak powiem, pierwszy akt niezależności”. Jej wniosek z tego: „Jest to tolerancyjne współistnienie”. Mimo to Tamara zostaje w Polsce, poetka, która z uporem obstaje przy tym że polskość od 16. wieku bardzo dużo wzięła z białoruskiego języka i kultury, a język białoruski określa jako ojczysty (Muttersprache), jednakowoż – „ponieważ już tu żyję” – pisze w języku polskim. Co? Jak?
Otwiera dużą ciężką teczkę pełna kartek i manuskryptów – wszystkie pisane ręcznie To, co ona mówi i to, co ja czytam, koresponduje ze sobą, ten świat poetki Tamary Bołdak-Janowskiej: „Kwiat ma żółte serce i białe płatki”. Według Tamary Bołdak-Janowskiej – ten kwiat „uśmiecha się, pokazując białe zęby wokół swojej szyi” kwiat jest ścinany ciągle ścinany, „ale on nie krwawi. To jest kosmiczny oryginał”.
Bociany – one mają „zamiast trzeciej nogi, dziób. „Człowiek w tym miejscu ma Boga”.
Interweniuję: Czy pani jest wierząca?
„Nie można dziś powiedzieć, jak dawniej: wierzę w Boga. Można z tym żyć, że się w niego wierzy, nie definiując go. Ale jedna z dłoni Boga jest czarna i on nią niepotrzebnie zabija ludzi. Z powodu tej czarnej dłoni z trudem mi przychodzi czczenie Boga”.
Czytam: „Nie mam zielonych oczu, mam czarne, a więc jestem podejrzanie ruda”.
Podczas gdy Tamara objaśnia i kartkuje, kartkuje, i objaśnia, często się śmieje. To jest śmiech (właściwie rodzaj śmiechu), który sprawia mi ból, choć pojęcia nie mam, dlaczego.
Czytam: Zjadła obiad i czuje ból w gardle – skutki katastrofy w pobliskiej elektrowni atomowej Czarnobyl. „W taki sposób wciska mi się do gardła polityka”. „Ciężko jest – czytam dalej – myśleć w Polsce w sposób wolnomyślicielski, wypowiadać się w sposób wolny, chcieć być niezależnym. „Ten, kto to robi, jest podejrzany o współpracę na rzecz obcych mocarstw albo o to, że jest Żydem”.
Zaraz obok widzę topolę, która ma „morską falę w swoich liściach”. Cudowny obraz. Gdy to mówię, Tamara śmieje się znowu swoim bolesnym śmiechem. Teczka jest pełna rysunków, wśród nich kominy, krematoria.
Sama nawiązuje do Auschwitz. Nie była tam i nie chce tam jechać. „Aby to znać, nie muszę tam być”.
Po drodze do miejsca naszego spotkania jest to – ten komin, niedaleko centrum Olsztyna. Przechodziła obok tego komina i zobaczyła na nim nasmarowany przez kogoś następujący napis: „Tak uciekają Żydzi”. Mówi: Najgorsze jest to, że nikt przeciw temu nie protestuje. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż to, że oko przyzwyczaja się do zbrodniczego tekstu, do zbrodniczych symboli”. Tamara zaczęła pisać opowiadanie o prysznicach w swoim stylu: „Wszędzie przez prysznice świata jeszcze dziś płynie gaz, który zabijał w Auschwitz, tylko że ludzie tego nie wiedzą. W swojej naiwności zawsze oczekują wody, ale i dziś mógłby tędy powędrować gaz.”
Zdumiewająca godzina.
Tamara Bołdak-Janowska opublikowała około stu wierszy w gazetach i czasopismach, a do tego trzy opowiadania. „To nie dotarło do odbiorcy, ponieważ mój sposób pisania, myślenia jest chyba za trudny dla czytelnika. Próbowałam wydać tomik wierszy, ale dotychczas bezskutecznie”.
Kiedyś dała komuś wiersze do czytania i one zostały potem pod nazwiskiem tej osoby, które powierzyła prace. „To chyba tylko mnie może się zdarzyć”.
I znowu ten śmiech, ten irytujący śmiech – pytający, bezradny, biczujący.
I nagle odkrywam jego tajemnicę, jego prawdziwą przyczynę. Oto został pogrzebany bardzo utalentowany człowiek przez złowrogie okoliczności, kiedy nie mogą się przebić styl i forma wielkiego talentu autsajdera, a poetycka i intelektualna energia poszła w próżnię, w brak rezonansu. Życie tej poetki Białorusinki Tamary Bołdak-Janowskiej przebiega na wąskiej krawędzi pomiędzy osobistymi ambicjami a rezygnacją, bezradnością i nie daje poczucia wewnętrznego pewności, i przez to obciąża zwątpieniem własne dzieło. Jej śmiech, który mnie od samego początku tak boleśnie dotykał, jest skutkiem pytania, stawianego przez wewnętrzną niepewność o własną wartość, na którą dotychczas nie było żadnej publicznej reakcji. To wręcz niewiarygodne, że ten brak nie zdusił kreatywności Tamary Bołdak-Janowskiej, nie zatkał źródła jej poetyki.
To, co nie jest publikowane, pisze na maszynie i sama publikuje. W ten sposób pojawia się co roku około trzydziestu egzemplarzy swego rodzaju inkunabułów, stos, jaki przede mną leży, a który dalej kartkuję i kartkuje. Czasami sprzedaje te tomiki, a czasami komuś podaruje. „Stopniowo staje się samodzielną wydawczynią czegoś, co w naszym stuleciu zanika, po prostu rozpływa się w powietrzu”. Ale podczas gdy ona to mówi, znowu staje się niezłomną „tatarską księżniczką”, ciemne oczy błyszczą, ciężkie brwi skaczą, wysokie kości policzkowe zdają się mienić, a na twarz spada pasmo czarnych włosów. Wojowniczość staje się widoczna i zapowiadająca przyszłość tej, która jest „inna” niż jej otoczenie i chce pozostać inna, „nie będąc zmuszoną przez ten fakt do cierpienia”.
I w tym nastroju powraca do polityki w stosunku do mniejszości i daje upust swemu białoruskiemu sercu: pozór nie odpowiada realności. Nikt w istocie nie zajmuje się potrzebami mniejszości. Cieszy się oczywiście z upadku komuny w roku 1989 na polskiej ziemi, uważa jednak, że uczucia większości wobec mniejszości negatywnie się nasilają, co dotyczy także Niemców czy Ukraińców, no i Żydów i Białorusinów. Czuje się na wstępie odrzucona wraz z jej wyobraźnią, fantazją, mentalnością. Już na wstępie nasila się polski nacjonalizm. Kiedy recytuje wiersze, a czuje na sali obecność tego nacjonalizmu, targają nią wielkie wewnętrzne sprzeczności co do statusu wolności od komuny.
Przyznaje, że ukształtowały ją dwie kultury, także polska. Wskazuje jednak na swoje pochodzenie, na swoje białoruskie korzenie, z czym jest coraz mocniej związana. I jakby to była jakaś szczególna geografia, z dumą zwraca uwagę, że polski wieszcz Mickiewicz, nie przypadkowo pochodzi ze wschodniej części Polski.
W końcu charakteryzuje siebie jako „pięciowymiarową”. Z narodowości jest Białorusinką. Jest Polką ze względu na tradycje wolnościowe. Jest krytyczna jak Rosjanka. Jest rozważna jak Żydówka. I jest zarozumiała jak tatarska księżniczka. Znowu śmieje się swoim, rozpoznawalnym już śmiechem, ale ja czuję teraz przy tym, obok pozostającego wciąż bólu, również głęboki podziw dla Tamary Bołdak-Janowskiej, białoruskiej poetki na polskiej ziemi, dla osoby, która nie chce się poddać, nie pozwala zaszeregować się, stłumić.
Z wyrzutami sumienia przemilczałem do tej chwili obecność Antoniego Janowskiego, męża Tamary – krótki wąs, broda i baczki, trzeźwe spojrzenie. Wprawdzie Tamara nie pozostawiła mi żadnego wyboru – określiła i prowadziła rozmowę, ale przynajmniej czy nie powinienem był spróbować wciągnąć Antoniego Janowskiego, który jawnie pozostaje w cieniu swojej dominującej żony?
Rozgrzeszenie przychodzi ku mojej uldze od niego samego. Kiedy tłumaczę się przed nim z mego braku taktu, śmieje się i mówi: „ Tamara i ja jesteśmy na tej samej długości fal, ale ona jest o wiele bardziej utalentowana niż ja”.
Jeśli tak jest, to jeszcze nie spotkałem bardziej sympatycznej przewagi partnerki nad partnerem – i tak samo bardziej sympatycznej akceptacji takiej przewagi.
Na koniec naszego spotkania ona mówi coś, czego nie zapomnę do końca życia: „Przez całe życie szukałam ojczyzny, ale jej nie znalazłam. Dlatego mogę zrozumieć ból Niemców, którzy tutaj utracili swoją ojczyznę”. A potem, kiedy już wychodziliśmy: „Niemcy szczególnie powinni troszczyć się o zachowanie demokracji, ponieważ niemiecka demokracja ma wpływ na innych, również na Polaków, także na nas”.
Tamara Bołdak-Janowska – zdumiewające spotkanie!
Ralph Giordano
Przetłum. z niem. Antoni Janowski