Na końcu kładki, która swój bieg rozpoczyna tuż za zbiornikiem wodnym Wyżary w Nadleśnictwie Waliły, możemy wejść do niezwykłej leśnej galerii. 22 czerwca odbył się w niej wernisaż wystawy „Życie drzew”.
Dorota Sulżyk. „Życie drzew” na Wyżarach
Rzeźby z drewna i ekologicznych materiałów to rezultat wspólnej rocznej pracy członków Grupy Nowolipie (tworzą ją osoby chore na stwardnienie rozsiane, zajmujące się w ramach terapii działalnością artystyczną) oraz studentów wydziału rzeźby warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Inicjatorem oraz opiekunem i dobrym duchem całego przedsięwzięcia jest Paweł Althamer (rzeźbiarz, performer, twórca instalacji, filmów wideo, opiekun wspomnianej grupy). Leśną galerię można zwiedzać, oglądać, dopóki nie ulegnie czasowi, zwierzętom, owadom, roślinom…
Rzeźby wracają do lasu
Na Wyżary wpadam na godzinę przed finałem, świętem rzeźb. Akurat trwa przerwa obiadowa. Przy wiacie stoi niezwykły złoty autobus, którym podróżuje Grupa Nowolipie. Przy leśniczówce spotykam Rafała Żwirka – rzecznika całego przedsięwzięcia. I choć nie jest rzeźbiarzem, to on właśnie wykonał kopię rzeźby, która zainicjowała cały projekt. Pracuje z artystami wizualnymi, robi filmy, rzeźbi, maluje, organizuje różne przedsięwzięcia. Dziś jest tu 47 osób i 5 psów. Przyznaje, że miejsce jest piękne, warunki wakacyjne, można by siedzieć, czytać książki, chodzić po lesie, łowić ryby, ale na to nie ma czasu, bo od czterech dni intensywnie pracują. Kiedy pytam, czy wszystko idzie zgodnie z planem, odpowiada: – Owszem, mamy pewien plan działania. Mieliśmy tu dotrzeć i postawić rzeźby. I to idzie zgodnie z planem. Nieprzewidziane sytuacje są częścią procesu. Nie chodziło o to, żeby zbudować obiekty i się nimi zachwycać. Ten projekt polegał na procesie. Paweł Althamer jest spadkobiercą twórczości Oskara Hansena, czyli pracy z formą otwartą i zamkniętą. Oskar Hansen był nauczycielem Grzegorza Kowalskiego, który przekształcił tę formę w przestrzeń wspólną i własną, on z kolei był nauczycielem Pawła. A Paweł to wzbogacił o doświadczenie procesu. Każdy moment tego co się dzieje jest tak samo istotny. Musieliśmy rzeźby przenieść na własnych plecach na miejsce docelowe. To też jest część projektu. Ta wystawa jest trochę przewrotna, tak jak w przysłowiu o wożeniu drewna do lasu. Oddajemy te rzeźby z drewna z powrotem temu miejscu, z którego w symboliczny sposób pochodzą. One się fajnie zestarzeją. W muzeum ludzie dbają o eksponaty, poprawiają, jak coś się dzieje. A te rzeźby teraz stoją tu w lesie i najfajniejsze jest to, co się wydarzy z nimi przez najbliższe miesiące. Może któraś się przewróci, może zwierzęta ją zagospodarują, deszcz, śnieg, wiatr. Rzadko masz możliwość zobaczenia tego w ten sposób.
Wyżary – tu jest cudnie
Zna Wyżary, był tu kilka lat temu. Podczas Basowiszcza organizował razem z Pawłem Althamerem kongres rysowników i to właśnie wtedy Adam Ciuńczyk – zaprzyjaźniony leśniczy – zabrał ich tu na wycieczkę. Kiedy teraz pojawił się pomysł, żeby te rzeźby ustawić w lesie, przypomniały im się Wyżary. Trzeba było przejść całą drogę biurokratyczną, zgłosić się do Nadleśnictwa Waliły. Tu Nadleśniczy okazał się bardzo miłym i otwartym na pomysł człowiekiem i zaoferował pomoc. Przedsięwzięcie finansują sami, sami płacą za transport i jedzenie. Miejsce, w którym mieszkają, udostępniło Nadleśnictwo. – Darek Żukowski – gródczanin, nasz wspaniały, cudowny przyjaciel, któremu jesteśmy bardzo wdzięczni, z którym Paweł bardzo długo współpracuje, dał nam w prezencie drewno, z którego powstały rzeźby – mówi Rafał Żwirek.
W drodze do leśnego muzeum towarzyszy mi Natalia, malarka, która maluje na drewnie i dołączyła do tego projektu w trakcie jego trwania. – Strasznie mi się spodobał – mówi. – Wyjeżdżam czasem na kongresy rysowników, które Paweł organizuje. Nigdy nie rzeźbiłam, a teraz rzuciłam się na dużą rzeźbę. Tu jest cudnie, inaczej czas płynie. Wydaje się, że jesteśmy tu dwa tygodnie, a tak naprawdę zaledwie od 4 dni. Duża część z nas mieszka w Warszawie na Pradze, więc tu jest zupełnie inaczej. Każdy podszedł do tego projektu indywidualnie.
Rozmawiamy, mijamy studentki, ludzi na wózku, psy. Już widać z daleka rzeźby. Kończy się kładka i wchodzimy do lasu – galerii.
Rozmowa z Pawłem Althamerem
Paweł Althamer w niezwykłym skafandrze jeszcze się krząta, przygląda… Nasza rozmowa momentami przypomina metafizyczny traktat.
Dorota Sulżyk: – Za pół godziny finał (ale ciągle jeszcze słychać stukanie młotków). Udało się to, co zaplanowaliście?
Paweł Althamer: – Nawet lepiej niż zostało zaplanowane. Przez cały czas nam się wszystko udaje i to nas bardzo raduje. Jesteśmy z Grupą Nowolipie takimi szczęściarzami, grupą udaczników. W co się nie zechcą bawić, to im się ta zabawa udaje. Teraz nadarzyła się okazja zrobienia pełnometrażowej, wieloformatowej, szerokowymiarowej pracy, która będzie efektem wspólnego działania z artystami profesjonalnymi.
A skąd się wziął pomysł tego przedsięwzięcia?
– W ognisku artystycznym, w którym spotykamy się od lat, stoi taka drewniana postać i to ona mnie tak zaintrygowała. Jest to rzeźba pochylonej kobiety, zakrywającej twarz dłońmi. Wszyscy mówili na nią Smutna, więc narodził się pomysł, żeby ją pocieszyć i wymyśleć inne rzeźby, które stanęłyby obok niej. I tak rozpoczęła się nasza przygoda rzeźbiarska. Grupa Nowolipie pomieszała się ze studentami. Zaproponowaliśmy studentom, żeby wspólnie z nami wykonali te rzeźby. Przez długi czas nie wiedzieliśmy, jak je nazywać – pocieszyciele, sąsiedzi Smutnej? Potem się okazało, że dla jednych ta Smutna jest smutna, dla innych zamyślona, skupiona, albo Czysta Rozpacz… Smutna wywoływała bardzo osobiste, głębokie przeżycia. I tak jak w życiu często balansujemy pomiędzy skrajną radością a rozpaczą, tak pomyśleliśmy, że damy temu wyraz w rzeźbiarskiej impresji. Na zasadzie losowania utworzyliśmy zespoły partnerskie – jedna osoba z Grupy Nowolipie, druga z ASP. Potem jeszcze pojawili się ochotnicy, nasi przyjaciele, artyści, sąsiedzi. I grupa się rozrosła. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Rzeźby powstawały przez rok. To była przygoda jak za dobrych, dziecięcych czasów – zabawa jest tak świetna, że dzieci przybywa. Czułem się w roli takiego profesora – co nie było mi do końca w smak – ale przemianowałem siebie na organizatora, wymyślacza. Zaproponowałem – skoro ta akcja nie jest typowa – żebyśmy znaleźli takiego partnera, który dźwignąłby skalę tego wspaniałego wydarzenia. I nie ukrywam, że pomyślałem o Lasach Państwowych. Pomyślałem o takich przeżyciach jak spacer po Białowieskim Parku Narodowym – dziewiczy las, gdzie samo wszystko się rzeźbi, gdzie pracują sami mistrzowie. Nasza praca jest godna takiego sąsiedztwa. Pomyślałem, że ruszymy na spotkanie do takiej świątyni, która teraz też będzie świątynią sztuki – oprócz tego, że jest świątynią życia, światła, ziemi, żywiołów, zwierząt, owadów. Pomyślałem, że chcemy świętować razem z nimi. I wnosimy nasze rzeźbki, figurki, jak wystrój ich całkiem nobliwej katedry. Szybko zorientowaliśmy się, że dużo zostało już zrobione przed naszym przyjściem. Nie możemy się doczekać, jak ta nasza przygoda rzeźbiarska zostanie przyjęta przez wszystkich przyjaciół – przez ludzi, brać leśniczą, naszych gospodarzy, którzy pomogli nam to wszystko zmaterializować. I tych mniej widzialnych gości – przemykające owady, myszki, zaskrońce, żubry… Być może swój wernisaż zrobią też żubry, jelenie, bobry.
Przyjedziecie tu za rok?
– Będziemy to miejsce odwiedzać, zapraszać wszystkich naszych znajomych, którzy interesują się sztuką, ale i kochają las, drzewa. W hołdzie temu miejscu nazwaliśmy wystawę „Życie Drzew”. Bo gdyby nie drzewa, nie przywieźlibyśmy naszych rzeźb tutaj. Darek Żukowski podarował nam kilka ton lipy, akacji, ogromne kłody drewna.
Ile rzeźb będzie można oglądać na tej niezwykłej wystawie?
– Jeszcze nie policzyłem, ponieważ ciągle coś powstaje. Za pół godziny wernisaż, może to dobra okazja, żeby zacząć liczyć. Ta rzeźba, przy której stoimy, to szaleńcze przedsięwzięcie włoskiej artystki Wergiany i Remigiusza, trochę pomagali przy niej inni. Remigiusza fascynuje latanie, unoszenie się, kontakty z istotami, które unoszą się z większą łatwością niż ludzie.
A jak się pracuje z osobami niepełnosprawnymi?
– Nie wiem, bo nigdy nie pracowałem z nimi (śmiech), moim zdaniem wszyscy byli zawsze sprawni. Moje zainteresowania i osób z Grupy Nowolipie okazały się być raczej emanacją niezwykłych sprawności, pracy w grupie, cieszenia się z tego, co się robi. Pomyślałem, że porzuciliśmy chyba już to wyobrażenie o niepełnosprawności jakiś czas temu.
Długo zastanawialiście się nad wyborem miejsca dla swoich rzeźb?
– To było pasmo różnych połączeń. Zanim zaczęliśmy rzeźbić, przyjaźniłem się z Darkiem Żukowskim, który podczas Festiwalu Basowiszcza kilka lat temu zaprosił mnie do swojego przyjaciela Adama Ciuńczyka. Adam z kolei zaproponował wyprawę na Wyżary. Pamiętałem ten spacer po Wyżarach i to mi zostało w pamięci. I teraz, jak tu przyjechaliśmy, zastanawialiśmy się, które miejsce dla rzeźb wybrać. Pierwotnie myśleliśmy o innym, też przy kładce, ale bliżej jeziora. Ale, gdy zobaczyliśmy to na końcu kładki, nie mieliśmy wątpliwości.
Może powiem tak przewrotnie: gdyby te rzeźby stały bliżej drogi, zobaczyłoby je więcej osób…
– Chyba nie chodzi o ilość osób, ale o jakość doświadczenia. Dlatego postanowiliśmy, że skoro nawet na wózku ludzie mogą tu dotrzeć, bo już sprawdziliśmy, to i dotrą ci, którzy zechcą to zobaczyć. Ale, co wszyscy już przyznali idąc tu na wystawę, mijamy przepiękne miejsca. Zauważyłem, że droga mi się czasem wydłuża, bo zatrzymuję się i obserwuję jakieś owady czy rośliny. Zanim dotrę na wystawę, doświadczam podróżowania. To nasze miejsce to taka stacja dla wędrowców. Teraz na poziomie widza raduje mnie obecność tych obiektów, pociąga mnie, żeby tu pobyć, nie tylko przyjrzeć się rzeźbom, ale poczuć, jak wszyscy tańczą z nimi. Proszę zobaczyć, jak te liście wibrują na wietrze. Mam wrażenie, że las dobrze z nami się czuje i że wiatr lubi tu wpadać. Zimą, jak zasypie śnieg, z katedry będziemy mieli galerię sztuki współczesnej. O, jakie rzeczy tu odkrywam dzięki światłu! Rzeźby zrobione przez korniki!
Fot. Dorota Sulżyk