Tamara Bołdak-Janowska. Praŭdziwaść.

1. Jeśli my ni praŭdziwyja, ta chto? Jaszcze habreji praŭdziwyja ŭ swajich czasopisach, ali ŭ kultury mainstreamu ŭże nie, bo tam nikoho praŭdziwaho nima. Pacuk honić pacuka i bałbycza, jaszcze naduŭszysa jak boczka z hubki. My ŭsie byli Rabinsonami ŭ swajich i tolki swajich miescach. My pakinuli hetyja naszyja i tolki naszyja miesca, i pabiehli ŭ czużyniu, dalej i bliżej. Lepiaj nam? Prypaminajucca słowy Maryny Cwietajawaj: „No i jak się panu żyje z inną. Lepiej? Łatwiej?”. Za pozno spachwacimsa. Za pozno ahlaniamsa. Moża spachwaciacca i ahlanucca ŭ Biełarusi, bo tam ŭ haradach żywie biełaruskaść, u intelihentaŭ i mastakoŭ, a ŭ nas ŭ haradach biełaruskaść prażywie dwa pakaleńnia (i heta dobro), i ŭ intelihentanŭ i mastakoŭ ni prażywie daŭżej – unuki pabiahuć ŭ hetu nowuju asymiliacju biez tojesnaści, bo zachoczuć stacca takimi modnymi, „jak usie”. Pamierła nasza wioska i my pamierli – taka sytuacja i jest nieodwracalna. Jak powiedziała Łarysa Geniusz: my to ptaki bez gniazd. Trudno żyć w takim autodramacie. Habreji haworać: odmienność kulturowa oznacza twoją emancypację.

Nie chodzi mi o sprawdzanie prawdziwości nas na durnej zasadzie plemiennej, etnicznej, nazistowskiej – ten prawdziwy Białorusin, a tamten nie, czy ten prawdziwy Polak, a tamten nie. Chodzi o nieasymilowanie się do pustego wewnętrznie zglobalizowanego świata, narzucanego siłą przez wszystkie media, którymi jak panowie władają mię-korpowe typy. Chodzi o nieprawdziwą głowę zunifikowanego człowieka, bez kultury, a z jej podróbką i z podrobioną myślą, z pustą gadaniną. Asymilacja do polskości, do polskiej kultury (jeśli wybitna i jeśli taka jeszcze jest) nie jest tak groźna, jak ta globalizacyjna z woli nowego pana, który odmóżdża i niewoli wszystko i wszystkich, a z człowieka czy pracownika czyni automatyczne zwierzę, wysysane i porzucane, bezmyślne, ćpające, nieczytające, emocjonalne, z nieopanowanymi popędami, no same bałwany wokół. Chcemy tak się unifikować? Zachowujmy chociaż nasze autsajderstwo intelektualne, rozbite po Europie, po miastach, nawet po USA i Australii. Ten opór jest dobry. Inaczej zbałwani nas totalitaryzm mię-korpów, złej globalizacji. Asymilując się do polskości, tej wybitnej, wnosimy przecież wiele (jeśli wnosimy) – tolerancję, niechęć do megalomanii narodowej, wzbogacamy język polski (tak!, bo jesteśmy akrobatycznie słowotwórczy i mamy poczucie humoru, a mamy je w genach, jak mówił Sokrat).

Szto jaszcze haworać habreji? A toja – Biblia jest metaforą procesu historycznego; pamięć rytuałów i powtarzanie ich sprzyja zachowaniu odmienności i tożsamości w dobrym znaczeniu: jesteśmy; antysemityzm to pośmiertne zwycięstwo bandytów. Bardzo te myśli pasują do naszej sytuacji. Wystarczy zamienić słowo „antysemityzm” na „antykacapizm” czy „białorusofobię”. Wystarczą slogany z jap polityków o wyższości cywilizacji łacińskiej nad bizantyńską. To rasistowski slogan. Rasizm, szowinizm, Auschwitz. Oto cywilizacja „wyższa”. I ciągle w cywilizowanych łbach siedzi żądza łupienia Bizancjum, pomijając już jawną globalną wojnę o surowce. Rosja już nawet tego nie ukrywa w mediach, że taka globalna wojna trwa, również z jej strony. Żądza łupienia Bizancjum to taki ekstra dodatek dla tumanów, złaknionych prawdziwej wojny z górą trupów? Te tumany nie przeżyły wojny na własnej skórze, jednakże pełno jeszcze na świecie pamiętających wojnę z wieloma Auschwitz, no i pełno nowych wojen i ich ofiar. Nie chcemy pamiętać i nie chcemy widzieć?

Ursula Franklin, prafiesarka z Toronto, pisza: „Postrzegam rzeczywistość w kategoriach okupacji wojskowej. Takiej samej, jak niemiecka okupacja, pod którą Francuzi i Norwegowie znaleźli się w czasie drugiej wojny światowej, tyle tylko, że tym razem sprawują ją zwolennicy wolnego rynku. Musimy wyzwolić nasz kraj spod władzy okupantów, działających na zlecenie swoich globalnych mocodawców”. Tia… Byłe demoludy publikują diagnozę Ursuli, ale jej nie czytają i nie dyskutują z jej powodu nad sprawami, które należałoby zmienić, i to definitywnie. Jaki wolny rynek? Z durnymi celebrytami zamiast pisarzy? Z wagonami jednakowych kolorowych, bezdennie głupich pisemek? Z drożyzną w sklepach i zwiędłymi warzywami w hipermarketach w cenie świeżych? Z obłażącą jak skóra po napalmie tożsamością, kiedy zaczynamy żyć głupią popkulturą? Utrata tożsamości, własnej kultury, krańcowo zubaża, czyni z nas istoty bez własnego języka – czy to nie jest oczywiste?

Własny język to nie tylko język ojczysty czy język dzieciństwa. To myślący język. To język myślący nas samych. W jakimkolwiek języku nie mówilibyśmy o sobie, nie możemy tracić czy wyrzekać się tożsamości. Od wieków jesteśmy co najmniej dwujęzyczni, jak to w WKL. Od wieków byliśmy wielojęzyczni, ale po wielokrotnym rozczłonkowaniu WKL tę cechę utraciliśmy na rzecz dwujęzyczności, albo gorzej – jednojęzyczności. Możemy wielojęzyczność odbudować, nie tracąc białoruskiego czy języka prostego, tej naszej podstawy białoruskiego. Pamiętajmy, że z zasady jesteśmy wielojęzyczni z rdzeniem białoruskości, która jest unikatowym autentykiem.

Żeby coś cenić, trzeba to utracić – jaka gorzka prawda. Żyjemy wewnątrz tej gorzkiej prawdy. Mimo wszystko mamy cechę prawdziwości. Gorycz to prawdziwość.

My pawinny być inciaresnyja ni tolki dla nas samych, soty raz paŭtaraju, ali dla ŭsich, chto nas ahladaja, czytaja i baczyć ŭsio, szto robim i jak żywiem, i szto śpiawajam, i szto jamo rotam i duszoju, i ab czom i ab kom pamiatajam, i jakich majam piśmiennikaŭ i mastakoŭ, i ci starajamsa pakazać ich świetu.

My jaszcze majam hłybokuju praŭ­du ab nas. My jaszcze praŭ­dziwyja. Trudno nam jaszcze pisać i hawaryć aby-szto, kab tolki heta pradać. Prodaż siońnia tyczycca tolki nipraŭdziwaści. Nawat masła praŭdziwaho nidzie ni nojdziasz, jak ni majasz swajej karowy i sam ni zrobisz. Ali możam jaszcze apawiadać ab praŭdziwym maśli, bo my jaho jaszcze pamiatajam. Naszyja ŭnuczki robiacca jak wyrazanyja z paskudnych siońniajszych filmikaŭ i filmaŭ SF, i z Internetu. Barbarełła wiejuć. Adnyja barbarełły z wyhladu. Abo barbawiejuć, robiać z sibie lalaczki Barbie. Hetaja lalaczka ni dumaja. Dla jaje ważny tolki wyhlad. Daŭno pradbaczyŭ heta, hetu żanoczu pustatu, Antonioni ŭ filmi „Pryhoda”. Anna dzieś padziawajacca. Jaje nidzie nimohuć najci. Anna chacieła mnoho bolsz, czym wyhlad, cycataść i seks.

Lalaczka Barbie charoszaja, praŭda? I dla jaje dzieci majuć mnoho sukienkaŭ. Praŭda, jakija charaszyja? Ali ni choczam wiedać, szto hetyja sukienki szyjuć dzieś tam u świeci maleńkija dzieci, paŭhałodnyja, chwarejuczyja, i za hroszyk, i muczajucca.

Czamu my ni prydumajam naszaj lalaczki i ni nawuczym dziaciej lubić naszu lalaczku i szyć dla jaje ŭsiakija sukienaczki? Kali ja była małaja, mieła szmacianuju lalaczku i sama szyła dla jaje sukienaczki. Ja ni lubiła kuplanych lalok. I zaraz ni zlubiła nijakich lalok. Cycataja Barbie mnie nikoli ni padabałasa i na peŭno ni palubiłaby jaje, kali była małaja. Jana seksistoŭskaja da siońna. Nawat jak piaraadzieniam jaje ŭ armiejskuju formu, astaniacca seksistoŭskaja. Kamuś ni spadabajacca, szto ja hawaru, nu i dobro. Ja piszu toja, szto trebo wiedać. I ab tom, czaho ja ni lublu, bo maja maci ni lubiła. Nasza maci wyłazić z nas paśla swajej śmierci i paŭtaraja toja, czaho kaliś my ad jaje ni daczuli. Adnym wucham słuchali, druhim wypuskali.

Jeszcze pamiętamy to samo. Pamięć oznacza: razem. Tak mówię do córki, ale już nie do wnuczki. Jeszcze obie pamiętamy Helenę Bakier, twoją babkę, a moją matkę. Jeszcze w uchu masz jej kołysankę, luli, luli, prylacieli kury. Jeszcze mamy w pamięci nasze kolejowe podwórko, dymiące pociągi pomiędzy nasypami, ich gwizd i łomot. W nocy i w dzień. Jeszcze obie pamiętamy okazałe maliny w jołkach przy ogrodzie na końcu kolejowej pałoski. Jeszcze obie pamiętamy, jak mój ojciec, a twój dziadek przynosił ogromne szczupaki, złowione w Świsłoczy i karaski z glinianek, i jak bardzo smakował faszerowany szczupak i zupa na karaskach. Jeszcze obie pamiętamy nasz kolejowy czarny duży telefon, ale ile sygnałów było do nas? Dwa, trzy? Nie pamiętam i pewnie ty też nie pamiętasz. Do każdej koszarki były inne dzwonienia. Dwa długie, jeden krótki albo odwrotnie. Trzy długie dzwonki. Dwa długie, dwa krótkie. Jeszcze obie pamiętamy ścieżki po nasypach, do granicy i do stacji kolejowej w Zubkach, ale tylko ja pamiętam, że ta stacja po wojnie nazywała się inaczej, były to Krynki. Jeździłaso na rowary da Krynak, da pajazdoŭ. Tylko ja pamiętam stare wagony z drzwiami do każdego przedziału i wesołą twarz konduktora za oknem, bo wtedy konduktor poruszał się po pomoście z desek, biegnącym wzdłuż każdego wagonu na zewnątrz. Obie pamiętamy kartonowe kolejowe bilety, małe prostokąty, w których konduktor wybijał dziurki podczas sprawdzania. Jeden taki bilet trzymam jako pamiątkę. Obie pamiętamy kwitnące łąki. Kwitły na nich dużymi kwiatami wszystkie możliwe zioła. Sfotografowałam cię wśród tych rajskich kwiatów, kiedy jeszcze nie umiałaś chodzić, ale umiałaś stać. Na tej fotografii trzymasz się za pośladek, bo boisz się, że upadniesz. Ta łąka zarosła drzewami, podbiegła wodą, nie sposób na nią wejść. Przedtem też była podmokła. Teraz woda stała się bezkarna, tworzy jeziorka to tu, to tam. Na tej łące i na innych wciąż czynne są liczne źródła. Te źródła teraz są całkowicie wolne, odtwarzają mokradła.