Joanna Czaban – Kuraszewska pigułka na nieśmiertelność

Przed świetlicą wiejską w Kuraszewie aut jak na odpuście albo weselu. Drepcą tu nawet najstarsze kuraszewianki, przyodziane w kolorowe, kwieciste chustki. Okazała odremontowana świetlica znajduje się w samym centrum pokaźnej, wieloulicowej wsi. Obok równie zadbany sklep. Pachnie tu życiem.

Na parę chwil przed rozpoczęciem wiejskiej imprezy drzwi do świetlicy niemal się nie zamykają. Wchodzą młodzi i starzy, są nawet dzieci. Nastrój wewnątrz zaiste świąteczny, a co najważniejsze przyjazny. Zaraz przy wejściu ustawiono wielki stół. Na nim ogromne termosy z gorącymi napojami i góry domowych wypieków. Wszystkim wchodzącym ściskają rękę w powitalnym geście uśmiechnięci panowie w garniturach, zapewne włodarze wsi bądź gminy. W przeciwnym końcu dużej sali widać kolejny, równie pokaźny, stół pokryty pięknym, lnianym obrusem. Wokół niego powiększająca się z minuty na minutę kolejka niemal jak przed sklepem w latach osiemdziesiątych. Właśnie „rzucili towar”– pudła z jeszcze pachnącą farbą drukarską książką Jerzego Plewy „Kuraszewo – lata minione”. Niektórzy wyjmują gotówkę, inni biorą „na krechę”. Nabywcy z podnieceniem wertują pięknie wydaną, grubą księgę, jakby szukając czegoś, co według nich powinno tam być. Jest, oddychają z ulgą, rozpoznając na zamieszczonych w niej fotografiach siebie w czasach młodości, swoich przodków, sąsiadów, żyjących i tych, których mogiły usunął z powierzchni ziemi czas. Na jednej ze stron widnieje czarno-biały kadr wspomnianej, kryzysowej kolejki. Jest też wnętrze kuraszewskiego sklepu, a w nim uśmiechnięta, pięknie uczesana i ubrana po geesowsku sprzedawczyni. Właśnie sięga po towar z półki, zastawionej dżemem, octem i makaronem.

kuraszewo_kolejka_po_towar
Kolejka po „towar”

Gwarno tu jak na bazarze, choć nikt się nie targuje i chyba nikt nie używa innej niż kuraszewska białoruskiej gwary.
– Przyszłam specjalnie, by kupić tę tak kuraszewską jak my sami książkę – mówi chwaląc się nowym nabytkiem Wiera Plewa. – Jeszcze za nią nie zapłaciłam, ale już ją mam. To prawdziwa radość. Po raz pierwszy w życiu trzymam w ręku opowieść o naszej wsi. Proszę spojrzeć, to jestem ja w czasach młodości. Zdjęcia wręczyłam panu Jerzemu osobiście. Z ochotą dzieliłam się z nim wszystkim, co posiadam. Jestem już stara, niedługo odejdę, zależy mi, by te pamiątki żyły wiecznie.
Oczu od książki nie może oderwać też Anatol Oniszczuk:
– To nasza historia. Większość najstarszych mieszkańców już odeszła, zostali tylko ci, którzy nie są wstanie wspomnieć przeszłości, bo po prostu jej nie znają. W tym albumie jest przedstawiona cała nasza rodzina. Po opowieści pan.

Plewa przychodził do mojego ojca, który niedawno zmarł. Ostatni raz widzieli się w czerwcu, rozmawiali o pierwszym powojennym sklepie w Kuraszewie – wzrusza się pan Anatol.

Do tego pierwszego w życiu autorskiego spotkania Jerzy Plewa przygotował się niesłychanie solidnie. Oto co powiedział o pracy nad publikacją naszym czytelnikom:
– Z zawodu jestem leśniczym, ale mam zakres zainteresowań szeroki. Wśród nich jest też historia, a w szczególności dzieje moich rodzinnych stron. Właśnie temu zagadnieniu postanowiłem przyjrzeć się bliżej. W dziedzinie pisarstwa jestem zupełnym debiutantem. Niniejszy album to moja pierwsza i chyba ostatnia tego typu próba.
Początkowy etap prac polegał na zbieraniu i zapoznawaniu się z dokumentami, będącymi własnością archiwów państwowych i parafialnych. Potem przyszedł czas na prześledzenie literatury i wreszcie chyba najważniejszą pracę w terenie. Oprócz niezliczonych zdjęć udało mu się też zebrać garść wspomnień.
– Mimo że przekaz ustny nie zawsze jest wiarygodny, postanowiłem go uwiecznić – podkreśla. – To rzeczywiście ostatni moment by tego dokonać. O bieżaństwie na przykład nie opowie już nikt. Czasy drugiej wojny światowej mogą odtworzyć jedynie dziewięćdziesięciolatkowie, a wiadomo, iż w takim wieku z pamięcią bywa różnie. A właśnie wspomnienia są jedynym przekaźnikiem informacji, chociażby o magazynie zbożowym, funkcjonującym tu za czasów carskich.

Autor, chodząc od domu do domu, skompletował pokaźną ilość materiałów, jak sam przyznaje wystarczyłoby tego na jeszcze kilka takich publikacji. Ciepło wspomina też kontakt z badanymi:
– Znamy się bardzo dobrze. Mimo iż ostatnio więcej czasu spędzam w Białymstoku, utożsamiam się z tą wsią i jej mieszkańcami. Łączy nas m.in. mowa. Po polsku rozmawiam tu jedynie z obcymi. Dzisiejsze spotkanie również zamierzam przeprowadzić w naszym języku. Wydaje mi się, że komuś z zewnątrz trudno byłoby zrealizować tego typu zadanie. Tę książkę można scharakteryzować w dwóch słowach: od „kurasza” „kuraszam”. Dlatego też zadbałem, by zamieszczony w niej tekst był lekki i zrozumiały. Unikałem zbędnego wplątywania czytelnika w sieć dat i naukowych sformułowań. Wydaje mi się, że końcowy efekt jest zadawalający.

Kuraszewo_autor
Szczęśliwy autor

Święto książki „ Kuraszewo – lata minione” rzeczywiście nabrało wymiaru ogólnowioskowego. Wśród tłumu zgromadzonych znaleźli się proboszcz kuraszewskiej parafii prawosławnej o. Piotr Kamieński, przewodniczący rady powiatu Mikołaj Michaluk, przewodnicząca rady gminy Czyże Krystyna Gawryluk, wójt gminy Jerzy Wasiluk, miejscowy sołtys Piotr Filimoniuk oraz Mirosław Stepaniuk – dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego, prezes stowarzyszenia Dziedzictwo Podlasia.

Kuraszewo_babulka– Nie spodziewałam się dziś aż takiej frekwencji – mówi, również po swojemu, gospodyni świetlicy, Nina Grygoruk. – Wystawiliśmy sto krzeseł, ławy, a mimo to nie wszystkim starczyło miejsc siedzących.
– Zdaje się, że ktoś mi już opowiadał o podobnych zebraniach – zwraca się do zgromadzonych bohater wieczoru. Takie tłumy zbierały się tu na seansach przy zakupionym przez kółko rolnicze telewizorze. Podobno ci, którzy zajmowali miejsca siedzące w ostatnich rzędach, mieli bardzo ograniczoną widoczność.

Przedstawiając swoją publikację pan Plewa często poruszał wątek religijności kuraszewian. Odkrył tajemnicę istnienia cerkwi w sąsiedniej Wieżance. Ponoć wybudowali ją w końcu osiemnastego wieku właściciele tamtejszego folwarku, katolicy Józef i Katarzyna Wilczewscy. Uczęszczali tam też kuraszewianie. Po śmierci Józefa folwark się zadłużył. Nie wystarczało pieniędzy na dalsze utrzymanie dojeżdżającego tu na cotygodniowe nabożeństwa duchownego z Klejnik. Tenże duchowny zadecydował o przeniesieniu budynku cerkiewnego na klejnicki cmentarz. Tak było do początków dwudziestego wieku, kiedy to przeniesiono wieżańską cerkiew do nadnarwiańskich Koźlik, gdzie stoi po dziś dzień.

Było też i o powstaniu cerkwi w Kuraszewie. Legenda głosi, że pielgrzymujący do Poczajewa kuraszewianie spotkali na swej drodze członka carskiej dumy. Poskarżyli się, że we wsi nie ma cerkwi, ten obiecał im pomóc. Słowa dotrzymał, dzięki jego wstawiennictwu władze carskie zafundowały kuraszewianom okazałą świątynię. Miała sześć kopuł i była pokryta gontem. Obok stanęła trzypiętrowa dzwonnica, którą zamieszkiwał cerkiewny stróż. Jednym z jego obowiązków było dzwonienie podczas zimowej zawieruchy, by dopomóc zagubionym w śniegu wędrowcom. Cerkiew wyświęcono 18 maja 1862 r. jako filię parafii Czyże. Służby boże odbywały się tu raz w miesiącu. Pan Plewa przedstawił kuraszewian jako niezwykle zdeterminowanych i nieprzezwyciężonych obrońców własnej tożsamości.

Spotkanie zostało zwieńczone miłym akcentem – koncertem miejscowego zespołu śpiewaczego „Niezabudki”

Książka, jak i towarzysząca jej impreza promocyjna, nie powstałyby bez udziału kuraszewian, jak również finansowego i moralnego wsparcia wójta gminy Czyże, Jerzego Wasiluka.

73 Comments

Comments are closed.