Eugeniusz Kabatc. Młyn nad Narewką (7)

Trzej bracia Grycukowie – Aleksy, Antoni i Mikołaj

 

Rozdział VII

Z zimną krwią

 

…dudni dudni
młyn obraca kołem
owinął się kołem kołaczem
owinął się rzeką jak szalem
i stoi na zielonej przestrzeni
jak pani która odchodzi…

(Jarosław Iwaszkiewicz)

 

Jakże demoniczny, podły sojusz zawiązał się między wrogimi sobie siłami, by wypędzić ze swojej ziemi „tutejszych”! Sprzęgły się ze sobą te dwa „patriotyczne” hasła: „Polska dla Polaków” i „Białorusini na Białoruś!”, choć jedno pod świętym ryngrafem, a drugie pod czerwoną gwiazdą. Uchodzili z Wileńszczyzny maruderzy partyzanccy i zapadali na zimowe leże w puszczy, zakładając tu swoje bazy, szczując na siebie ludzi miejscowych, ściągając ku sobie katolicką młodzież i rozbijając posterunki czerwonej władzy. Nieśli nową wojnę umęczonej ludności, łudząc podwójnie oszukanych kolejną rozprawą ustrojową. „Anders na białym koniu” mieszał w głowach naiwnych romantyków krwawym zwycięstwem „świętej, kresowej polskości”, naruszając, niszcząc mieszkańcom tych trudnych ziem wypracowany przez lata, nieraz przez wieki, ład…

Sowieci odpowiadali tym samym. Mnożyły się wzajemne donosy, denuncjacje, oskarżenia, a więc i kary zarówno ze strony leśnych watażków, jak i sądów i bezsądów nowej władzy; tworzyła się świadomość kolejnego zagrożenia, miejscowa ludność znalazła się znowu między młotem a kowadłem losu. Bez nienawiści, tłumaczącej czasem krwawe konflikty, a choć katolicyzm i prawosławie wokół puszczy nie obcowały ze sobą w szczęśliwej harmonii, to pogodę ducha na co dzień dawało się osiągać. Jeszcze niecałe dziesięć lat wcześniej cytowany już prze mnie ks. Kaliński w swoim opisie parafii w Narewce informował: „Innowiercy na terenie parafii stanowią znacznie przeważający procent. Ogólnie stanowią oni 90% ludności. Pod względem wyznań ludność procentowo przedstawia się następująco: Prawosławni – 84,7%, Katolicy – 10%, Żydzi – 5,1%, inne wyznania – 0,2%. W parafii poziom moralności i obyczajów, biorąc ogólnie, jest zadowalający”. Wprawdzie, donosi proboszcz Kaliński, polscy katolicy pod względem obyczaju „górują nad Rosjanami wyznania prawosławnego, ale z ubolewaniem trzeba zaznaczyć, że wśród Polaków ze sfer urzędniczych rzadko znajduje się człowiek o czystej, jasnej duszy, większość ich bowiem stoi na poziomie zbyt niskim i stanowi rozsadnik wszelkiego zła dla miejscowej ludności”.

Teraz pojęcie wspólnego chrześcijaństwa przegrywało na całego… Mój Boże, wszak i to jest tylko cząstkową prawdą, bo oto wkracza w szranki owa głęboka pamięć, by wypomnieć człowiekowi każdy jego grzech, także tamten bunt tutejszych, o czym w tak bezwzględny sposób pisał Marek Wierzbicki w swojej książce „Polacy i Białorusini w zaborze sowieckim”. [Okrucieństwo odwetu jest deprymujące, „bunt rojstów” , że odwołam się do Józefa Mackiewicza, w ekspresji września 1939 niemal niezrozumiały, acz przydałoby się sięgnąć głębiej w czas dokonany, by zrozumieć ruskość tych ziem, ale i polskość, choć ruską. W tej materii nie tylko pies jest pogrzebany, chciałoby się wręcz zakrzyknąć „ciszej nad tą trumną!”, tak bolesne echa budzi od nowa i zapowiada kolejne bitwy pamięci. Ba, i czynów, a jakże. Jakby tamtych nie dość było. Jakby w tym chrześcijańskim kraju Bóg, który jest w trzech osobach, Sam w nich stanął przeciwko sobie.]

W dalekich dniach tej mojej osobistej opowieści krwawiło na naszym wschodnim pograniczu jeszcze długo. Płonęły wsie, z rąk leśnych straceńców ginęli niewinni mieszkańcy tych wsi. Byli zabijani nie w walce o coś, lecz z zimna krwią bezcelowej przemocy. Sens polskiej historii nie mieści jej w sobie, poświęcono temu niemało książek i słownych zmagań: polskiej przemocy, obcej nad tutejszymi, zbrojnej nawołoczy przeciwko bezbronnej autochtonii. Gorzki jest ciężar polskości, skarży się Poeta, cierpiąc za miliony, złorzecząc Panu Narodów, który jeden nad drugim stawia. Zmieniałem skórę niepewnie, ale uparcie, nie unikając winy porucznika-pisarza w uprowadzeniu harcerki obłokiem jej dziecinnych marzeń, nim zdążyła pojąć, kto splata tę sieć przemocy. Biało-czerwony krzyż miłosierdzia przechylił się w jedną stronę wśród morderczych strzałów narewczańskich, gdy zabijano sąsiada, który nie chciał już pozostawać w niewoli swojego odwiecznego szarwarku…

Babcia Krystyna Grycuk z córkami Marią, Anną i Tatianą

Granica była na wyciągnięcie ręki. Granica czego? Granica czyja? Rozdzielono ziemię puszczańską mocą traktatów ponad głowami ludzi, nie pytając ich o zdanie. Wolno było zmienić miejsce zamieszkania, ale domu ni ziemi nie można było zabrać ze sobą. Nikt z rodziny Kabaców nie wybierał się w kolejne „bieżenstwo”, w to ponowne uchodźstwo, co tak bardzo naruszyło równowagę etnicznego bytu już podczas pierwszej wielkiej wojny. Ale…

Poczytajmy sobie, co zanotował w tej sprawie nasz niezastąpiony Wiktor, młodociany wówczas świadek wydarzeń:

„Pogrzeb zamordowanych był spokojny. Zapanował jednak popłoch i niepokój, co będzie dalej. Mieszkaliśmy jeszcze w Narewce, ale już na Minkówce budowany był nowy dom. Zajmowaliśmy duże, pożydowskie mieszkanie, a w tym domu mieszkał jeszcze felczer Łuszczyński. Jego rodzina była katolicka, ale bardzo nam współczuła i pomagała. Rosjanie prowadzili szeroką akcje propagandową i namawiali prawosławnych do wyjazdu w okolice Świsłoczy i Wołkowyska. U nas nocował lejtienant z Brześcia i do mojego ojca mówił tak: „Iwan, sabirajsia do nas. Paliaki ubili twojego brata, ubjut i tiebia”. Ojciec usłuchał go i w tydzień po zabiciu Piotra pakował z matką na furę podstawowe rzeczy. Przyszła jednak żona felczera i zapewniła matkę, że nam nic się nie stanie. Powołała się na rodzinę W. ze Świnorojów, leśników z rodowodem puszczańskim od królów i carów. Namówiła matkę, żeby ojciec pojechał do Świsłoczy i zobaczył gdzie nas wywiozą i co my tam będziemy mieli. Lejtienant, jak się dowiedział, wkurzył się i obrugał ojca, że nie wierzy sowieckiemu oficerowi. Ojciec zniósł to dzielnie – i zostaliśmy. Ale wielu wyjechało, a potem przez kolejarzy przysyłali wieści, jak ta karteczka od Karpiuka z Bernackiego Mostu: – Iwan, szczęściarz z ciebie. Nas oszukano, zabrano nam konie i krowy. Żyjemy w kołchozie pod Brześciem. Traktują nas jak bydło…

Więc chyba mieliśmy trochę szczęścia. W Narewce w tym czasie nie było już Łupaszki, ani Jasienicy, ani Inki. Główny oddział ze sztabem przedzierał się w kierunku Bugo-Narwi i na Gdańsk. Oddział, który pacyfikował Narewkę, został rozbity pod Borysówką na skraju Puszczy Ladzkiej”…

I tak oba trzony, choć spękane, moich klanów rodzinnych pozostały pod Puszczą. Pod polską Puszczą, co dla mnie miało szczególne znaczenie, gdy zwierzę renegactwa miotało się w moim sumieniu, jak w zardzewiałej klatce. Jeszcze ta ziemia krwawiła, ale coraz częściej to wrogie rozpołowienie społeczne utykało w pętlach politycznych układów, namiętności i szamańskich rozliczeń.

A przecież powoli wydobywaliśmy się z gruzów wojny i powojnia. Młodzież, także ta z lasu, ruszyła do szkół. Wzajemne polowania zdarzały się coraz rzadziej, amnestia, choć nie do końca uczciwa, uratowała wiele osób i rodzin. Urzędy Bezpieczeństwa pracowały jednak usilnie, by zgasić wszelki opór, także mentalny. Wschodnie pogranicze dłużej grzęzło w „kolaboracji”, przedstawiając sobie rachunki krzywd także z czasów „pańsko-polskich”, niemieckich i radzieckich. Docierały do mnie echa groźnych wydarzeń z puszcz wschodniego Podlasia, ale i serdeczne wieści o kształceniu się rówieśnych, znajdujących nowe miejsce awansu społecznego w trudnej, zdewastowanej pod każdym względem, ojczyźnie. Polszczyło się to młode pokolenie po swojemu, czasem zachowując białoruską i prawosławną tożsamość, ale też dzieląc nią pojednawczo i twórczo z polityczno-narodową rzeczywistością polskiego państwa. Pamięć o bolesnych ofiarach powojnia wliczono do tych strasznych kosztów wojny, nigdy nie przynoszącej prawdziwej sprawiedliwości dziejowej.

Kroniki bieżące tej niewątpliwej, wielowątkowej rewolucji zapisały wydarzenia, fakty, opinie wedle różnych wyborów ideowych i historycznych. Z polityczną zimną krwią posiadacze władzy korzystają z ich zasobów dla swoich potrzeb mocy i przemocy.

*

Smutne to żniwa. Żegnam ten młyn ziemi i lasu chlebem pachnący. Młyn rąk i zmysłów, gdzieś czytam po drodze, i myśli własnych, po których wkrótce już tylko cień zmarszczki wodnej na rzece zostanie…

Eugeniusz Kabatc
Fot. ze zbiorów rodzinnych Autora