Festiwal wciąż młodej Białorusi – Jerzy Sulżyk (9/2014)

W dniach 13-15 lipca odbył się w Gródku I Festiwal Muzyki Młodej Białorusi „Basowiszcza 90”. Organizatorem festiwalu było Białoruskie Zrzeszenie Studentów i Gminny Ośrodek Kultury w Gródku. Udział w festiwalu wzięło wielu znanych wykonawców, m.in. S. Sokałau-Vojusz, zespoły rockowe Ulis i Mroja. („Czasopis”, listopad 1990)

Tak brzmiała druga informacja „Ahladu” (przeglądu informacji) w „Cz”. Pierwsza jednym zdaniem donosiła, że 12 lipca spłonęła podpalona cerkiew na świętej Górze Grabarce.
Na pierwsze Basowiszcza, w 1990 roku, pojechałem pekaesem z grupą przyjaciół i znajomych. Pole namiotowe rozłożyło się wtedy w tym samym miejscu, gdzie ostatnio – na ogrodzonym placu należącym do Straży Granicznej (wówczas WOP – Wojsk Ochrony Pogranicza).
Pamiętam występ Eli Beziuk (mówiliśmy na nią Bzyk) – naszego białoruskiego barda – obecnej z gitarą na prawie każdej śpiewanej imprezie studenckiej. Ręce uniesione w górze falowały z zapalonymi światełkami. Siedzieliśmy na trawie i słuchaliśmy. Tego właśnie pragnęliśmy i to robiliśmy. Chcieliśmy takiej muzyki – tu i teraz. Naszej muzyki, prawdziwej, autentycznej. To nas łączyło. Byliśmy wtedy razem i czuliśmy się wolni.

Otwarty bunt

Ponad pół roku wcześniej na zimowym walnym zjeździe BAS-u siedziałem, jako student pierwszego roku historii, w sali budynku Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Białymstoku przy ulicy Warszawskiej i słuchałem, jak pojawia się i rozwija pomysł zorganizowania nowego festiwalu. Miał być w poprzek skansenowej kulturze, firmowanej przez BTSK. To ironia losu, że zjazd BAS-u w siedzibie BTSK podjął decyzję o organizowaniu Basowiszcza. To był otwarty bunt i zarazem start do normalności – tak wtedy chyba wszyscy myśleliśmy. Białoruski rezerwat pękał w szwach.

Na pierwszym Basowiszczu wykonawcy występowali na takiej oto scenie
Na pierwszym Basowiszczu wykonawcy występowali na takiej oto scenie

Nie byłoby jednak takiej myśli, która zmaterializowała się jako Basowiszcza, gdyby nie całe wcześniejsze dziesięć lat (rewolucji lat 80.) – powstania i życia BAS-u. Pismo „Sustreczy”, „Atrasiny” (studenckie otrzęsiny), rajd „Baćkauszczyna”… Całe studenckie, białoruskie życie, wylewające się poza uczelnie i akademiki. Heta jość wyjście z kruha swajej arhanizacji, wyjście da szyrokaj hrupy ludziej, da moładzi i katoraje paruszyła szyrokija masy – tak w 1991 r. podczas festiwalu wypowiadał się dla „Czasopisu” „sielski haspadar spad Narauki” („Cz”, nr 9, wrzesień 1991).

Basowiszcza 2014
Basowiszcza 2014

Budżet i stres

Basowiszcza szybko stało się główną imprezą BAS-u. W ówczesnych realiach raczkującego kapitalizmu i demokracji lat 90. organizacja festiwalu wyglądała nieco (bardzo nieco!) inaczej niż dzisiaj.
Pamiętam na przykład taką sytuację, gdy musiałem z Narodowego Banku Polskiego w Warszawie, gdzie znajdowało się konto BAS-u, pobrać i przywieźć do Białegostoku pieniądze, które ministerstwo kultury przyznało na festiwal. Wziąłem czek z pieczątką oraz stosownymi podpisami i poszedłem do długiego gmachu NBP przy Placu Powstańców. Wypłaciłem równowartość dzisiejszych 10 000 złotych, schowałem je do plecaka i tak wiozłem cały prawie budżet Basowiszcza pociągiem relacji Warszawa-Białystok. Szczęśliwie z pieniędzmi dotarłem na miejsce i oddałem je głównym organizatorom, którzy mogli nareszcie zacząć płacić za festiwalowe zamówienia. Z tym głównym budżetem Basowiszcza był zawsze taki kłopot, że ministerstwo wpłacało dotację na konto przeważnie w czerwcu, albo i w lipcu, a organizatorzy (czyli studenci) musieli wydawać własne pieniądze na sprawy organizacyjne, na przykład na wyjazdy za granicę.

Pieniądze na festiwal zbieraliśmy, gdzie się dało. Główną część budżetu stanowiła ministerialna dotacja, ale powoli pojawiali się też inni sponsorzy. Pamiętam, jak chodziłem z pismami do różnych firm i prosiłem o wsparcie, w zamian za reklamę na scenie i na plakacie. Mieliśmy na przykład w Warszawie takiego „swojego” nowego biznesmena, rodem gdzieś spod Hajnówki (chodziły słuchy, że niedawno jeszcze pułkownika SB), który chętnie dorzucał się do Basowiszcza; jego firma handlowa chyba nieźle prosperowała, bo kilka lat z rzędu mogliśmy liczyć na jej wsparcie.
Gdy okazało się, że Basowiszcza wypaliło i tłumy zaczęły rokrocznie zjeżdżać do gródeckiego Boryku, pojawili się innego rodzaju sponsorzy. Zapukał do nas Browar Dojlidy (Żubr), Żywiec, EB (była taka marka piwa)… W umowach, które spisywaliśmy, oprócz pieniędzy na festiwal za wyłączność dla danej marki, dodawaliśmy zawsze na końcu paragraf o nieodpłatnym przekazaniu organizatorom beczki piwa po zakończeniu Basowiszcza. Dla odreagowania pofestiwalowego stresu.
Te poszukiwania pieniędzy prowadziły niekiedy do ciekawych, a zarazem szalonych pomysłów. Przypomina mi się, jak jadąc nocnym autobusem Traktem Królewskim w Warszawie, rozmawialiśmy z Wałodzią Pacem o festiwalowym budżecie. Mijaliśmy akurat budynek dawnej siedziby KC PZPR, gdzie wówczas już na dobre zadomowiła się warszawska Giełda Papierów Wartościowych. – Słuchaj – mówił Pac – dawaj woźmiem hroszy i zahrajem na giełdzie. Ciapier kupim akcji, a potym… Przez chwilę nawet widziałem ten deszcz pieniędzy, który spada na Basowiszcza z giełdy, ale trwało to zaledwie chwilę, bo zaraz z tyłu głowy zabrzmiało słowo „krach” i widmo bankructwa okazało się silniejsze i skutecznie zniechęciło mnie do giełdowych gierek pieniędzmi BAS-u. Byłem wtedy przewodniczącym i to mój podpis widniał na organizacyjnych czekach.

Młoda Białoruś

Basowiszcza miało być częścią naszego białoruskiego odrodzenia, jakiegoś większego planu. Miało przyciągać i jednoczyć młodzież wokół białoruskiej muzyki, ale nie tej tradycyjnej, pochodzącej od ojców i dziadków, ale nowej, nowoczesnej, rodzącej się teraz i obecnej we współczesnej kulturze. Powstającej z głównego nurtu muzyki, której słucha młodzież w całej Polsce, na całym świecie. Chcieliśmy nadać taki przekaz: patrzcie, my, młodzi Białorusini, jesteśmy tacy sami, jak cała młodzież, mamy w sobie tę samą energię i te same problemy, co wszyscy. Chcemy być Białorusinami i nie musimy ciągle poszukiwać naszych korzeni tylko w starej, tradycyjnej kulturze ludowej, słuchamy nowoczesnej muzyki i mamy własnych artystów, którzy potrafią włączyć się w jej tworzenie. Nie bez powodu Basowiszcza w rozwinięciu nazwy przyjęło określenie: Festiwal Muzyki Młodej Białorusi.
I tak jak muzyka ma w sobie ogromną liczbę rozmaitych nurtów, stylów, rodzajów, tak na początku Basowiszcza jak gąbka wchłonęło to wszystko i wypchnęło na scenę. Szczególnie wielu było bardów, co nie dziwiło nikogo, bo to oni najczęściej rodzą się jak grzyby po deszczu w czas rewolucji, odrodzenia. Wyśpiewują wtedy i swoje, i całego społeczeństwa niepokoje i nadzieje, stają się głosem pokolenia, wzywają do działania (buntu), kreślą marzenia. Taki Siarżuk Sokałau-Wojusz na przykład, gdy zaczynał śpiewać „Aksamitny letni wieczar…” albo „…cok, cok i sztandar z Pahoniaj…”, porywał publikę, której spora część znała te pieśni ze studenckich imprez – rajdów, ognisk. Było nastrojowo i patriotycznie. Bez patosu i bez polityki w dzisiejszym rozumieniu. Hasło Biełaruś było tak pojemne, że z łatwością mieściło wszystkich, bez względu na poglądy, światopoglądy, a nawet konfesję albo stosunek do religii. Nie rozdrabnialiśmy się, byliśmy młodzieńczo ideowi i bezkompromisowi. Właśnie na tym polegała siła rodzącego się Basowiszcza, a nie na wielkości dotacji, przychylności sponsorów czy znajomości praw rządzących medialno-muzycznym biznesem. Byliśmy w tym bardzo nieporadni, czasem pewnie wykorzystywani, niejednokrotnie narażając się na drwiny tak zwanych fachowców… Po których dziś nawet pył już się w Boryku nie unosi (chyba przesadziłem).
W miarę rozrastania się Basowiszcza pojawiły się dyskusje i spory o oblicze festiwalu. I to trwa do dzisiaj. Ciągle coś jest nie tak jak być powinno, ciągle czegoś jest za mało, a czegoś innego za dużo. Ten ruch i ferment świadczy o sile, a nie słabości Basowiszcza, które wciąż ma ambicje przecierać nowe szlaki w białoruskiej kulturze. Próbować. Tak było od samego początku i dzięki temu festiwal doczekał 25-lecia. Ile lat by przetrwał, gdyby przed laty wpadł w ręce profesjonalistów, którzy wiedzą wszystko o muzyce, mediach, technice i organizacji wielkiego widowiska, a nie wiedzą po co i dla kogo to widowisko jest?

Rockowe hymny

Największym odkryciem Basowiszcza była szeroko rozumiana białoruska muzyka rockowa. Szczególnie koncerty Ulisa – perfekcyjnie zagrane, świeżo brzmiące kompozycje do najwyższych lotów tekstów Feliksa Aksioncaua:
Kraina douhaj, biełaj chmary,
My nia rastłumaczym, skul przyjszli…
Ale chyba jeszcze bardziej wbiły się inne słowa:
Kali Impieryja zniknie, jak dy…yym,
Dzie budziesz ty i z ki…im…?
Śpiewaliśmy je potem podczas studenckich imprez. Ale nie jak strywializowane piosenki biesiadne, tylko jak hymny i przesłania. Słowo po słowie.
Wynurzyła się Mroja, przemieniona potem w kultowe N.R.M., mignął Miascowy Czas (Ja żył…), zadomowiła się klasyczna i solidna Krama, przybijała do ziemi charyzmatyczna i niepowtarzalna Kasia Kamocka i jej Nowaje Nieba.
Powyrastały nasze podlaskie kapele zbuntowanej młodzieży, na scenie często boleśnie nieprofesjonalne i banalne muzycznie, ale za to bardzo energetyczne i mające swoich zagorzałych fanów, ciągnących na Basowiszcza z Białegostoku, Bielska i Hajnówki. Niektóre z nich powstawały tylko po to, żeby pojawić się na Basowiszczu, wykrzyczeć, wybębnić i wyszarpać, dać czadu! I zniknąć. Nieliczne z nich – dzieci Basowiszcza – weszły potem do kanonu białoruskiego rocka (Kardon, R.F. Braha, Rima) i już w nim pozostały.
Wiele polskojęzycznych, nawet znanych i niezłych kapel z Białegostoku, Bielska, Michałowa specjalnie przekładało teksty swoich piosenek na białoruski, żeby móc wystąpić w festiwalowym konkursie. Pamiętam jak lider białostockiej formacji Drapped Fel przyjechał do nas ze swoimi tekstami i prosił, żeby Dorota – moja żona – przetłumaczyła je na białoruski. Na przykład słynny kawałek: Dlaczego kurczaki są takie drogie?!
W pierwszych latach istnienia festiwalu ruch w tak zwanym interesie był niesamowity, dużo większy niż na dzisiejszych fejsbukach i innych internetowych forach. Ruch był w realu, w dodatkowych autobusach wysyłanych specjalnie z białostockiego PKS-u na Basowiszcza, w pociągach, które wtedy jeszcze kursowały i w Waliłach Stacji wyrzucały z siebie kolorowy tłum z plecakami. Cały Gródek zamieniał się w miasteczko festiwalowe. Grupki dziwnie ubranych młodych ludzi bez większego sensu chodziły z jednego końca miasteczka w drugi. Sklepy przeżywały prawdziwe oblężenie.
Dziś już tak nie jest. Nie ma specjalnych PKS-ów, pociągów, tłoku w sklepach. A jednak nocą podczas koncertów, w Boryku i okolicach, jakby spod ziemi wyrastają całe tłumy fanów białoruskiej muzyki i ciągną pod scenę. A nad publicznością znowu, jak co roku, faluje nieśmiertelna biało-czerwono-biała białoruska flaga.

3 Comments

  • May I just say what a comfort to find a person that genuinely understands what they’re talking about
    on the web. You actually know how to bring an issue to light and
    make it important. More and more people need to read
    this and understand this side of the story. It’s surprising you’re not more popular because you most certainly possess the gift.

Comments are closed.