Janusz Korbel. Jak daleko od sympatii do empatii

felietonisci-03Usłyszałem pewnego znanego polityka, który przy okazji kampanii wyborczej wyraził się ciepło słowami „nasi Białorusini”. Jakoś te słowa nie zabrzmiały dla mnie przekonująco. Z drugiej strony, kiedy słyszę nieustanne spory wokół tzw. „Żołnierzy Wyklętych”, podnoszone na Podlasiu przez obie strony, to myślę, że politykom stereotypy są na rękę i gdyby ich nie było, trzeba by je było wymyślić.
W kwietniowym Czasopisie przeczytałem artykuł „Siedem polskich stereotypów o Białorusi(nach)”. Mamy różne doświadczenia tych stereotypów z autorką artykułu. Wśród znajomych z Polski na szczęście nie znam nikogo, kto by reprezentował przytoczone poglądy o półkach z octem i zapałkami w Białorusi i o głodowej biedzie. Może mam nietypowych znajomych? Nie wiem. Bardziej martwi mnie co innego: oni nie mają żadnych poglądów na Białoruś(inów), poza zdziwieniem prezydentem Łukaszenką. Chyba nie mylę się wiele, przypuszczając że w świadomości Polaków ten naród istnieje w nikłym wymiarze. Smutne. Inaczej jest na Podlasiu.
W reportażu „po sąsiedzku” Ewa Zwierzyńska do bólu ukazuje, że ekonomiczny pragmatyzm zwycięża uczucia. Białorusin okazał się pożądanym klientem białostockich targowisk i hipermarketów.
Moje doświadczenie pokazuje, że im dalej w Polskę, tym gorzej i tym lepiej. Gorzej, bo im bliżej Katowic czy Krakowa, tym bliżej wiedzy o Białorusi(nach) do zera, ale lepiej, bo w miarę oddalania się od Białegostoku ku Polsce centralnej niechęć do Białorusinów (z którą tutaj się czasami spotykam) znika, a białoruskość budzi raczej ciekawość i sympatię.
Sympatia to jednak za mało. Cóż z tego, że polityk powie z sympatią o „naszych Białorusinach”? Po pierwsze, jacy oni „nasi”? Skoro są jacyś „nasi”, to pewnie są i nie nasi, czyli gorsi? Po drugie, co im z sympatii? Protekcjonalne patrzenie na „innych” nie budzi zaufania. Przypomina mi to trochę (przepraszam za porównanie) eufemistyczny język myśliwych, którzy wszak mówią też z sympatią o zwierzątkach, a i język ich dotyczący jest taki „sympatyczny” (krew wolą nazywać farbą, nogi badylami, a szczękę gwizdem), ale jak trzeba odciąć badyle, odstrzelić gwizd, to nic strasznego.
Co innego z empatią. Człowiek nie strzela do bliskich sobie, lecz staje w ich obronie. Żeby zabijać, trzeba odciąć się od empatii, tak samo, żeby wypierać zabójstwa, a zabójców nazywać bohaterami. Granice zaczynają się zacierać podczas wojny. Tam gdzie podział na „swoich” i „obcych” jest silny, tam zwykle łatwiej zachować lokalną odrębność kulturową, ale z drugiej strony mocniej trwa się w stereotypach.
„Inny” jak jest dobrym klientem albo przysparza głosów, to jest sympatyczny. Społeczeństwo bogate różnorodnością buduje się w oparciu o wzajemne zaufanie. Czasy plemiennej, dzielącej mądrości dotyczyły innego świata, dzisiaj stereotypowe poglądy mogą prowadzić do znacznie niebezpieczniejszych konfliktów na wielu poziomach.
Przed kilkunastu laty, kiedy zamieszkałem w Hajnówce i usłyszałem o zbrodniach popełnionych po wojnie na mieszkańcach okolicznych wsi przez oddział polskich partyzantów, zapisałem się do tworzonego przez miejscowego malarza komitetu budowy pomnika ofiar. Pomnik nie powstał. Nie wiem jakie były losy tego pomysłu, jednak pomniki w Polsce objęte bywają jakimś fatum. Pewnie i pomnik Kubusia Puchatka nie mógłby powstać, bo miś okazał się genderowy? Zamiast poklepywania po plecach „naszych” sąsiadów czy weryfikowania lepszych czy gorszych stereotypów na ich temat, lepiej podjąć próbę dzielenia z nimi uczuć. Nie dlatego, że są „nasi”, a dlatego że potrzebne jest wzajemne zaufanie zamiast barier. Jeżeli zło dotyczy wspólnych doświadczeń, rozwiązaniem jest wspólne pochylenie się nad ofiarami.
Jestem niechętny rozpamiętywaniu przeszłości, dającemu pożywkę wszelkim demonom złych czasów. Granica między rozpamiętywaniem a obojętnością jest trudna do wytyczenia. Pomimo podeszłego wieku nie pamiętam przecież wojny, tym bardziej niewiele o niej wiedzą ludzie młodzi, którzy spierają się o „bohatera”, bo okazał się dla kogoś – kilka pokoleń po tamtych dramatycznych wydarzeniach – atrakcyjny! Skąd bierze się u kogoś ta potrzeba mitu „bohatera” i to pomimo stwierdzenia przez narodowy przecież IPN znamion ludobójstwa? Z drugiej strony czytam lekko wypowiadane słowa o zbrodniczej Armii Krajowej, które u większości Polaków muszą budzić sprzeciw. Każda wojna jest straszna. Armia Krajowa walczyła z wrogiem, którym był okupant niemiecki i radziecki.
Skąd się bierze dzisiaj zapotrzebowanie na „Burego”? Jak można nie widzieć skutków jego działań po wojnie? A z drugiej strony, po co pisać o zbrodniczej AK? Jak można tak pochopnie przechodzić nad historycznymi faktami? Można tylko wtedy, kiedy zapominamy o empatii i wracamy do wygodnych stereotypy.
W październiku 1944 r. generał Okulicki pisał: „Z jednej strony AL, z drugiej NSZ a w środku AK bez dowódcy i z ogromną ilością wewnętrznych ambicji i intryg”. W tej sytuacji, w styczniu 1945 roku generał rozwiązał AK i armia przestała istnieć. Pozostali jednak ludzie. Większość z nich skończyła wojnę, choć ich los mógł być nadal dramatyczny, bo musieli się ukrywać, dostawali wyroki, niektórzy nie przeżyli, chociaż nie byli już ani żołnierzami, ani partyzantami. Niewielki procent wojny jednak nie zakończył. Powojenne podziemie antykomunistyczne miało z pewnością różne oblicza i wiemy, że odpowiada także za przypadki morderstw i zbrodni na ludziach niewinnych.
Parę razy spotkałem się na Podlasiu z przypisywaniem tego wszystkiego wprost Armii Krajowej. Rowy zostały więc wykopane. Zamiast robienia bohatera z kogoś, kto odpowiada za mordowanie ludzi, którzy wbrew propagandzie i nawoływaniom z różnych stron nie wyjechali do ZSRR, chcąc zostać u siebie, chciałoby się zapytać o przyczyny tego dramatu. Skąd się brały takie czyny? Być może niektórzy oprawcy byli ludźmi o skłonnościach sadystycznych, jacy znajdują się we wszystkich armiach? Byli podatni na stereotypy i w każdym „obcym” widzieli wroga? Może byli owładnięci ideą Polski czystej etnicznie? A może tak się bali, że byli gotowi zabić każdego, kto wydawał się im inny? Wszak na nich polowano, a strach to potężna siła. Może wreszcie wojna zrobiła z nich psychopatów? Refleksji takiej nie pomoże cytowanie jakiegoś ubeckiego papieru, w którym armię Andersa nazywa się „ośrodkiem faszyzmu polskiego za granicą” (protokół zebrania organizacyjnego Powiatowego Komitetu Walki z Bandytyzmem w Bielsku Podlaskim, cytowany w internecie). Jeżeli będziemy budowali swoją historię na stereotypach obcego, czasami postrzeganego jako wroga, innym razem z sympatią, ale zawsze obcego, nie rozwiążemy także współczesnych problemów. Sympatia nie wystarczy. Nigdy za mało zadośćuczynienia za zbrodnię, ale też nie wykorzystujmy zbrodni do tworzenia stereotypów. Tylu poetów i bardów śpiewało, że wszyscy jesteśmy Białorusinami, Polakami, Ukraińcami, Żydami, Rosjanami. Śpiewali w nadziei, że nadejdzie czas, kiedy uda się spojrzeć na siebie z empatią, a nie tylko z sympatią, jak na dobrego klienta.

7 Comments

Comments are closed.