Na początku stycznia w Dużym Formacie Gazety Wyborczej ukazał się poruszający reportaż pod niepokojącym tytułem „Gdzie podziali się nasi Białorusini?”. Tytuł jest mylący, ale tylko pozornie. Mógłby bowiem wskazywać, że mowa o wyludnionych wsiach na Podlasiu, przedtem od wieków zamieszkałych przez ludność białoruską i nawiązywać do dylematów opisywanych w Cz. Do jednej z przyczyn tego exodusu, i to bardzo bolesnej, tytuł jednak się odnosi. Reportaż przywołuje bowiem okrutne zbrodnie na ludności białoruskiej z lat 1945-46. Na Białostocczyźnie było wówczas bardzo niespokojnie, tamte czasy miały znamiona wręcz wojny domowej.
Tragiczna prawda o tamtych czasach w dużej mierze uległa zapomnieniu. W zbiorowej pamięci przetrwały tylko zbrodnie, dokonane na ziemi bielsko-hajnowskiej przez oddział
„Burego”. Równo za rok przypadnie okrągła – siedemdziesiąta – rocznica tamtych krwawych wydarzeń. Na nie mniej okrutne zbrodnie w kilkudziesięciu innych miejscowościach opadła już kurtyna zapomnienia. Swego czasu w Cz opublikowaliśmy listę kilkuset Białorusinów, którzy zginęli po wojnie z rąk band i polskiego podziemia, bez wyjątków gloryfikowanego obecnie jako żołnierze wyklęci. Kilka lat temu ukazała się też licząca sześćset stron „Księga pamięci prawosławnych mieszkańców Białostocczyzny, ofiar wydarzeń z lat 1939-1956”. Napisał ją Konstanty Masalski, główny inicjator postawienia w Białymstoku pomnika tychże ofiar (w księdze wymienił 4700 nazwisk). Władze nie zgodziły się na jego lokalizację w centrum miasta. Ostatecznie pomnik stanął na uboczu, przy jednej z białostockich cerkwi.
Władze, a najbardziej Instytut Pamięci Narodowej, nie chcą przyznać, że białoruskie ofiary – nie wszystkie oczywiście – zginęły przez nienawiść oprawców do mniejszości. A przecież nie ulega wątpliwości, że ci „polscy patrioci” Białorusinów (prawosławnych) postrzegali – przeważnie niesprawiedliwie i bezpodstawnie – jako komunistów, zmuszając ich pod groźbą śmierci do wyjazdu za wschodnią granicę. Okazję zwietrzyli też zwyczajni bandyci i złodzieje, którzy pod przykrywką „wojska polskiego” na masową skalę rabowali Białorusinów z dobytku.
W reportażu w Dużym Formacie jego autorka – Karolina Słowik – przytacza szereg takich niechlubnych przykładów z opowieści świadków tamtych wydarzeń. Ich kanwą są poszukiwania prawdy historycznej, a zarazem własnej tożsamości, przez pochodzącą z Białegostoku a mieszkającą w Warszawie młodą białoruską artystkę, Aleksandrę Czerniawską, o której swego czasu pisaliśmy również w Cz. Te smutne wspomnienia dotyczą rodzinnych okolic jej dziadków, na zachód od Białegostoku, gdzie w wyniku powojennej tragicznej nagonki nie ostał się potem żaden Białorusin (stąd tytuł reportażu).
Oprócz bolesnych wspomnień zasmuciły mnie też wypowiedzi obecnych mieszkańców tej podbiałostockiej miejscowości (Zaczerlany w gminie Choroszcz). O Białorusinach, którzy tam przedtem tłumnie mieszkali, prawie nikt już nie pamięta. Nikomu ze współczesnych – w większości przyjezdnych – do głowy nie przychodzi, że mieszkali tu od wieków. Ci, co cokolwiek o prawosławnych w tej wsi słyszeli, są święcie przekonani, że to… car ich sprowadził, a większość umarła na zarazę przed pierwszą wojną światową. Są to fałsze i mity o nas, polskich Białorusinach, od lat powielane przez pewne środowiska (nawet naukowe), co wynika najczęściej z uprzedzeń lub najczęściej ze zwykłej niewiedzy.
Po lekturze reportażu zrobiło mi się jeszcze smutniej, gdy uświadomiłem sobie, jak niewielu z nas zna historię swych rodów i rodzinnych miejscowości. Nie mamy zwyczaju poznawania genealogii przodków, spisywania dziejów swych małych ojczyzn i lokalnego nazewnictwa, aby nasze korzenie i tożsamość nie uległy zapomnieniu.
Historia najbliższych, rodzinnych, terenów niezwykle mnie frapuje. Od kilku lat badam dzieje swego podkrynkowskiego Ostrowia. Jest to o tyle trudne, że zachowało się niewiele informacji i dokumentów historycznych, które w dodatku rozsiane są po archiwach w kraju i za granicą – w Grodnie, Mińsku, Wilnie, Moskwie, Petersburgu. Pokaźnym źródłem wiedzy jest internet, dostępnych w nim jest coraz więcej zdigitalizowanych archiwaliów.
Szczególnie dociekam samych początków, bo mój Ostrów, okazuje się, liczy co najmniej pięćset lat. Jako historyk – amator odkrywam nieprawdziwość niektórych opinii i hipotez, wysnutych przez specjalistów z tytułami naukowymi. Nielogiczne wydaje się chociażby stwierdzenie, powtarzane we wszystkich monografiach i opracowaniach historycznych, jakoby tereny Podlasia w XIII i XIV wiekach były bezludne. Tereny te musiały być zamieszkałe ciągle, skoro z tamtych – jaćwieskich – czasów przetrwały ślady grodów i cmentarzysk. Gdyby przez tak długi okres nie było tu żywego luda, to kto przekazałby późniejszym osiedleńcom niezrozumiałe im nazwy rzek i osad, które od XV w. nanoszono na „słowiańskie” już mapy?
Nazwa Ostrów bez wątpienia jest słowiańska i oznacza wyspę, choć niekoniecznie na wodzie. Osadę z pewnością nazwano od miejsca, na którym została założona. Hipotetycznie mogła to być nieporośnięta albo wykarczowana wyspa pośród nieprzebranej puszczy, jaka w średniowieczu, jak mówią kroniki, gęsto porastała te tereny. Długi czas byłem o tym mocno przekonany, gdyż istnienie tu w przeszłości jeziora, a na nim wyspy, od razu odrzuciłem ze względu na kształt terenu. Niedawno jeszcze raz wnikliwie wszystko przeanalizowałem i teraz jestem już pewien, że nazwa mojej wsi ma jednak powiązanie z wodą. Mój Ostrów został założony rzeczywiście na wyspie – pośród mokradeł. Są one wyraźnie zaznaczone na dawnych mapach. W przeszłości w pobliżu przepływało mnóstwo rzeczułek i strumyków. Brały one początek z sadzawek (nazywano je łuhi), wpadały do obecnych rzek, ale o dużo już węższych teraz korytach – Starynki, a nią do Słoi i Supraśli. Jedna taka rzeczka opływała i przecinała nawet naszą wieś. Do dziś jej koryto po roztopach zapełnia się spływającą z pól wodą, raz w roku znów zamieniając się w rzekę i to czasem rwącą. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa w kilku miejscach niebezpieczne trzęsawiska z mchu na wodzie. Zatem Ostrów na pewno powstał na wyspie jako „suchym lądzie”.
Na szczęście takich jak ja pasjonatów lokalnej historii stale przybywa. Ukazują się monografie naszych miasteczek, a nawet zwykłych wsi. Takich treści jest też coraz więcej w internecie, a niektóre miejscowości, nie tylko gminne, posiadają już własne strony, gdzie spisywane są też lokalne dzieje, zwyczaje oraz – co bardzo ważne nazewnictwo i oryginalne słowa w miejscowym Taką wiedzę koniecznie trzeba utrwalać i propagować, aby zachować i przekazać kolejnym pokoleniom historyczną tożsamość naszego regionu. Aby znali ją też przyjezdni, których w białoruskich gminach z każdym rokiem przybywa. I żeby nikt nikomu nie musiał zadawać pytania „Gdzie podziali się nasi Białorusini?”.
Saved as a favorite, I really like your blog!
Since the publiication of the Society’s 2006 CPG, there have been major advances in measurement and
testosterone testing.
By way of example, a randomized clinical trial published in the Journal of the American Medical Association” in 1998 discovered that significant weight loss
was not produced by taking Garcinia cambogia.