Mateusz Stryczula – Persza wstrêcza

felietonisci-08Czasom zdarajetsia mniê podumati pro toje, jak reszyt sprawu miêstia, kotore lude wybirajut dla swoho urlopu, czy szyrej każuczy swobodnoho czasu – momentuw koli szukajetsia spokôju i wypoczynku od sztodennoho. Oczywidno znajemo szto je szcze i tyje, koho peredowsiêm tieszyt’ tohdy wstrêcza neznakomoho, poznawanie swiêtu. Tym ne mensz zapytaju: czom toj, chto pryjede na pudlaśki sioła perszy raz, czasto chocze woroczatiś? Ne każu pro bolszenstwo, kotoromu chwatit piwo i woda nad Bałtykom, ale prawdiwych podorôżnikuw, cikawych inszoho. Czom lude stajut byti zakochany w Pudlaszu, tak szto znimki stamtôl bjut rekordy popularnosti i czom pryjeżdżaju tam koli mohu ja sam? Powud tut ne odin. Tak jak pometajetsia swôj perszy pociłunok, tak ja pometaju swoju perszu pojiêzdku na Pudlasze. Rozkażu kroszku pro toje w sietum tekstowi.

Było toje dosyt’ dawno, bo w 2009 rokowi, a sama dumka pro wyprawu zjawiłaś neoczekiwano i to ne mniê. Trywał wże pôzny lipciowy, warszawski weczur, a lepsz skazati, szto naczynałasia nôcz, koli perezwoniw do mene môj najlepszy koleha. Byli my na studyjach i od druhoho roku jezdili razom na pojiêzdki kuda-chocz. Wperucz po Pôlszczy, potôm zahraniciu. Jezdili my wse koli mieli ono krochu hroszy i koli pozwalało nam na toje sołodkie z teperysznioho punktu pohledu studenckie żytie. I tak to koleha wydumaw, kob zara, tak jak stojimo sobratiś z naszych chatuw i w hodinku, mocno po puwnoczy, zamiêst pujti spati jak normalny lude (a pryznajuś – ja byw wże w piżami), prywitati switanie w bilowieskoji puszczy! Ponrawiłoś mniê takoje diêło i w dwadset’ minutuw wyjszow z chaty, kob dojiêchati tramwajom do żywuczoho para km od mene kolehi, kotory rodom z Katowic, ale wrôs w Warszawu jak tutejszy. Pometaju szto prywitawsia z jim smijawszysia, bo i takoho pozytywnoho kuncia dnia ne żdaw. Perejszło szcze para neobchôdnych elementuw podhotôwki i czerez pustuju stoliciu ruszyw z piskom opon samochôd so mnoju jak pasażerom, a kolehom Michałom kirujuczym nas na Biłostok.

Ne zabudu jak poczatkowo nudny, temny krajowid naczaw zmiêniatisia razom z wchodiaszczym pomału sonciom. Z zadu ostaliś mazowiecki łonki, a my duboko zapuskalisia w Pudlasze pudczas koli na nebi wse menszało czornoji i sinoj barwy wtikajuczych razom z posliêdnimi zorkami noczy pered szto-raz to bolszuju rużowostiu. Koli soncie stało wże nastôlko wysoko szto można było dosiahnuti zrokom wsiê tablicy pry dorozi, wpaw mniê w oczy napis „Powiat Hajnówka. Gmina Czyże”. Wyjszli my z samochoda i sam ne znaju jak dowho diwilisia na takoje nebo.
I tut perepynok: szto tohdy znaw ja pro tuju okoliciu? Muszu pryznati, szto ne bôlsz czym zwykły, statystyczny Pôlak z serediny Pôlszczy: żywut tut prawosławny peremiêszany z katolikami (ale ne za szmat znaw ja czom jakraz tak), żywut tut dumny, weliki, ale i zahorożeny smertiu zwiêry – zubry – nacijonalne dobro krajiny kotore stało poczti szto maskotkoji chot’ pry mohczymej wstrêczy pered jim wtikali b i najodważnieszy. Szto szcze? Pro ludi każut szto zacofany, chodiat w gumiakach, ale serdeczny – sioje nezapereczno nu i nedaleko zsiul naczynajetsia Biłoruś. Wsio. Chwatit. Takich wieduw możem szukati sered żytieli Warszawy, Łodzi, Szczecina i nażal pereważno na tym i sprawa kunczajetasia – na steorotypowi. Jeduczy tak my zatrymaliś pered ondeju cerkwoju i chotiêli zrobiti znimki. Koło nas mhła stała rêdnuti i wsio kruhom stawało widno. Pry prawosławnym kryżu roztiahawsia widok na okoliciu, a miży drewami my pobaczyli wtikajuczu sarnu. Zaczarowane miêstie! Jak tohdy ne pereniati w sebe czasti toho ducha? U odnych zacikawlenie pryrodoju może perejti do czohoś dubokszoho a dla druhich ważna wperucz fajna znimka i niczoho okrum toho. I w sietum druhum wypadkowi Mazury, Pudlasze i more Bałtyk znachodiatsia na odnym urowni, znaczyt jak prosto szcze odin z mnôhih, fajnych kutkuw Pôlszczy na weekendowuju pojiêzdku.A Pudlasze zasłuhowuje na bôlsz i tomu chto wdałosie poznati jije tomu na moju dumku ne treba toho tołkowati.

Perepynok, jaki zrobili my w pustoji Hajnowci, służyw rozhladowi cerkow. Mniê aż tiażko z teperysznioho punktu pohladu poniati jak tohdy, w 2009 rokowi, ne pytaw ja sam sebe pro korênie siêtych cerkow. Chto jich stawlaw i czom jakraz tut wony a znikajut 50 kilometruw nazad kirujuczysia nazad do „Mazuruw”? Ot skutok żytia w świêtie bez menszostiuw, w homogenicznum krajowi de tiażko wże Pôlakowi wydumati szto koliś żytie z Żydom, abo Rusinom za płotom było budionnym dniom. A takim byw tohdy i ja – bôlsz skoncentowany czerez studyja na Serbiji, Bośni i derżawach Bałkanuw czym na pôlśkoji tematycy. I to szcze dostupnoji led’ 200 km od mojeji rôdnoji Warszawy szto dla nekotorych znakomych i disia zdajetsia nemohczymym! Szcze raz okazałoś prawdiwym, szto najtemniêj pud latarnioju.

Musit szto pryjêchali my pudczas perszoji liturhiji, bo krochu z bojazi kob ne pereszkadżati perszym moluczymsia, w toj deń ne wejszli do cerkwy, a ono słuchali cerkownoho choru na dworê – znaczyt piêwczych (tôlko potôm doznawsia ja lokalnoji nazwy). Posle toho perepynku w Hajnowci nasz samochôd do kuncia propaw w zelonosti, a prynamsi mniê tak zdawałoś koli sowsiêm jak czarownym sposobom rowno z kunciom miêsta naczałasia podoroż w tunelowi jakim je doroha do Biłowieży – odno jije połuczenie so swiêtom. Zdajetsia jak by liês chotiêw pereniati horod dochodziaczy aż do posliêdnioho joho budynku. A szcze taja zeleń w czerwcowi – wsiê znajem jak wona żywa, swiêża i pryjemna dla czołowiêczoho oka. Ono tohdy! Bo wsio-ż taki koli soncie staje wypalati listie to i zelonost’ lipcowoho, abo serpniowoho czasu sowsiêm insza. I tak czerez ciêłuju dorohu niczoho bôlsz okrum jeji i naszoho samochoda bo ni odnoho druhoho my ne pobaczyli pokul ne znajszliś u ciêlu.

Tiszyna wse spryjaje dla uważnoho turysty. Pomahaje spokojnoji dumcy i ponimaniu toho szto baczat oczy bez kryku diêti i hołosnych rozhoworuw perechodiaczych ludi od kotorych tiażko wteczy na primiêr w seredinie sezonu nad Bałtykom. I ja tieszywsia szto my dojiêchali tak rano koli odno szto można było wczuti to spiêw sotni ptuszok. Stôlko jich szto bez kuncia trywali miż jimi wyperedki kotory hołosniêjszy! W horodi koli wstaje deń ne majesz jak baczyti takijch rêczuw bo czerez szum samochoduw mało szto perenikaje.
Pered derewlanemi dweryma do narodowoho parka „puszcza bilowieska” stoit ryża, stoliêtnia, murowana cerkow i kryż. My podiwiliś na jeju, a fantazija jakaja tohdy pryjszła mniê do hołowy peredstawiała cara Mikołaja Druhoho kotory stoit pry welikoj kôlkosti oficijeli i uradnikow na naszym miêstiu, perekruczwaje dwery cerkwy razom z batiuszkom i pry spiêwie piêwczych wchodit do jeji. Pro Polszczu ne czuli za joho panowania wże od sta liêt i derżawa w jakoji tohdy liżała Biłowieża była derżawoji prawosławnych i małoji katolićkoji menszosti. Jak lohko tut było hlanuti na Polszczu druhim okom czym na szto-deń w warszawskim biurowcowi…. Takim czynom wsia taja persza wstrêcza z Pudlaszom stała pud znakom prawosławia i schôdu, kotory z pôlśkoji perspektywy byw i chiba ostanetsia wse w pewnoji czasti tajemnicioju. Niby ne było po dorozi nijakoji hranici ale my odczuli tuju peremienu bez słow!

Pokinuwszy samochôd pry mostkowi parasot metruw od Puszczy i w najbliżejszym mohczymym miêstiu od hranicy z Bilorusiu treba było zbiratiś dalej. Teper my naczali iti w liês piszkom i toho my życzyli sobiê z samoho poczatku. Kruhom neperekiniony spiêw ptuszok, kruhom drewa i ni odnoho czołowiêka. Ja ne skażu szto jak miastowy chłopeć sensacjonoju dla mene je toje, szto mołoka ne kuplajem w sklepi, a berem od korowy, ale odnak ne można było pry takim wybuchowi wiosnowoji pryrody i to szcze w hożej Biłowieży pozostati neutralnym. Siête było tak silne jak persze wyjtie czołowiêka na boży swiêt po zaczynieniu joho na dowhi czas w jakim-nebud’ bunkrowi! Pud stopami czorna zemla i jasnozelona trawa, koło nas hruby bronzowy kadłuby a nad hołowoj siêtka z listuw za kotoruj perebiwało ono de-nehde sinie nebo.

Iduczy tak i ne spiszywszyś pojiêzdka dojszła do momentu w kotorum diś mniê bôlsz smiêszno czym straszno, odnak tohdy pobojawsia naprawdu. Czoho hroznoho możesz czekati w Biłowieży? W telewizory każut, szto peredowsiêm zubra abo dzika. My odnak beruczy poworôt w nastupnuju dorożku trapili na dwiê welikie sobaki! Koli b pry jich byli właścicieli – w poradku, niczoho, ale woroczajuczy hołowami my ne znajszliś nikohutko. Sobaki hlanuli na nas, my na jich tak szto mohli perehledatiś w swoich oczach i odnoho czoho czekaw to koli kinutsia wony na nas – stojaczych bez najmenszoho kijka, wystawleny do kusania jak kuski miasa. Sercie wernułoś odnak chutko do normalnoho chôdu ale tôlko tomu szto nareszti zza jich wyjszli….pohraniczniki.Ufff!

Czerez puwhodiny marszu liês staw rêdszy i raptom my zatrymaliś pered szlabanom. Absurd toho rozdiêlenia byw dla nas naprawdu kidajuczyś w oczy. Z odnoho boku drewa, z druhoho drewa a miży jimi pojas czornoji zemli i znaki hraniczny. Pryjszła mniê do hołowy dumka pro nezewidencjonowany zwiêry kotory ne majuczy nijakich dokumentuw mohut w odroznieni od ludi spokojno wybirati swoju derżawnost, a nawet smijatiś z tohu absurdu z paroj nôh na odnym bokowi hranici, a druhoji na druhim. Zwiêrom lahczej czym żytelam rehijonu robiti takije szutki.

I tak jak zaczynawsia siêty tekst, tak i woroczajuś do welikoji prawdy, szto z poczatkowoho zacikawlenia berutsia ważny sprawy, a czasto i zmiêny w żytiu. Tohdy, w 2009 ja szcze ne byw na „biłoruskim” joho etapowi, ale to szto disia piszu tut na łamach „Czasopisu” na podlaśkoji hôworcy je prostym nastupstwom miż inszym toj korotkuj pojiêzdki, i tych pytaniuw pro Pudlasze a z czasom i pro joho żyteli kotore tohdy poczynały ne dawati mniê spokoju. Szto mohu skazati disia posli petioch liêt od perszoho kontaktu? Szto Pudlasze dla mene stałoś znakome i w czasti moje. Ne baczu joho jak zboru hożych landszaftuw i starajuś wtikati pered tuju steorotypowoju kartinoju z mediuw pud tytułom „Podlasie – Polska C”. Chuczej wono jak najbôlsz cikawy rehion w Pôlszczy bo wse powny czudiesuw pryrody i czołowieczych ruk. Powny ludi najwyszejszoho sortu z roznymi zaniatkami i roznymi korêniami. Odny spowniajut sebe jak malary, pisary, a inszy prosto lude serdeczny, pomoczny i powny żytiowoji mudrosti. Tut żywe czast’ dawnoji Reczypospolitoji kotora okazwajetsia ne propała tak do kuncia jak zdałoś pośli trahediji wujny 1939-45. I chaj żywe na swôj i ciełoji Pôlszczy pożytok.

24 Comments

Comments are closed.