Powinienem może zatytułować ten felieton „O słabościach demokracji”, bo przecież urbanistyka to już termin z zamierzchłej przeszłości. Dzisiaj krajobraz kształtują przeróżne interesy i inwestorzy, a nie plany służące dobru ogólnemu. W mojej miejscowości wybudowano niedawno na nowo uliczkę z chodnikami po obu stronach. Po co chodniki, po których nikt nie chodzi przy uliczce, którą samochód jedzie raz na pół godziny? Może wystarczyłby jeden, jak w miasteczkach w wielu regionach świata? Może lepiej było wydzielić pas dla ruchu rowerów, albo urządzić kwietnik, żeby było ładniej – rowerami jeździ tu więcej osób niż samochodami. Profesor Kozak z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych UW w rozmowie z G. Sroczyńskim „Co wymyśli chodnik, czyli polska atrapa rozwoju” (Gazeta bizWyborcza, 30.05.2015) odpowiadając na pytanie, na co wydajemy pieniądze z Unii, odpowiada, że: „Na wszystko co się da zrobić z betonu – drogi, chodniki, budynki”. Wylany beton, asfalt czy ułożona kostka bauma nie myślą i nie spowodują automatycznie rozwoju, nawet pożądanego rozwoju zrównoważonego. W istocie chodzi nam nie o wzrost, a o tworzenie nowych miejsc pracy w oparciu o zastane wartości przyrodnicze i kulturowe. Te właśnie wartości wyróżniają nasz region.
Kozak ma niewątpliwie rację, pisząc że to nie sieć dróg decyduje o rozwoju regionu, lecz ludzie tam żyjący i wartości związane z regionem. Największe hotele białowieskie, w tym czterogwiazdkowy sieci Best Western „Żubrówka”, powstały w krótkim czasie zanim jeszcze zrobiono remont szosy i wiele lat po likwidacji kolei do Białowieży. Inwestorów przyciągnęła sława Białowieży jako ostatniej puszczy Europy, parku narodowego i żubrów (efekt pracy uczonych przyrodników). Prof. Kozak komentuje dalej: „Burmistrzowie biednych miast ze wschodniej Polski, którzy na międzynarodowych targach próbują zdobywać inwestorów, słyszą: „Nie inwestujemy, bo… tego… macie kiepskie drogi… ciężko dojechać” i dodaje: „A co by pan powiedział sympatycznemu burmistrzowi z biednego kraju? Jesteście za głupi i nie macie specjalistów? Mówi się coś, co nie rani”.
Przybywa więc w kraju ulic – nawet w szczerym polu – i chodników, których potem nie ma kto odśnieżać i po których nikt nie chodzi. A nowymi drogami młodzi tylko szybciej wyjeżdżają do dużych ośrodków miejskich i za granicę. Rozwój potrzebuje oczywiście infrastruktury, ale dużo bardziej potrzebuje planu i mądrej idei! Plan to myślenie o całości, a nie o tym, żeby jak najwięcej zabetonować. Gminy natomiast chcą skorzystać z dotacji i zabetonować, wybudować ile się da. Skoro dają, to trzeba brać. Moim zdaniem dotacje powinny przede wszystkim być wykorzystywane do obowiązkowych planów dla każdej gminy i powiatu. Wielkim kosztem naszej kulawej demokracji jest oddanie ogromnych kompetencji w ręce gmin. Ten koszt płacą zarówno wartości przyrodnicze, jak i kulturowe. Lokalne samorządy kierują się przecież interesem społeczności, które nie są zainteresowane wartością celów! Interesują ich korzyści własne, a nie odłożone w czasie. Obywatele chcą coś dostać (najlepiej dotacje do własnej kieszeni), a zdecydowanie nie chcą się ograniczać w imię słabo rozumianej przyszłości, czy jeszcze bardziej niezrozumiałego „większego dobra”, w imię jakiejś większej całości i „odłożonych” korzyści. Pokazuje to dramatycznie sytuacja z wielkimi wiatrakami energetycznymi, które niszczą najpiękniejsze krajobrazy, a których nie powstrzymują żadne protesty, bo ktoś na tym zarabia. Nikt nie chce miejscowych planów zagospodarowania, bo taki plan, czyli miejscowe prawo tworzone z myślą o całym obszarze, wskazywałby gdzie co można, a czego – z powodów wartości ogólnych – nie można (także wiatraków). A co nas obchodzi to, co jest za naszym płotem, chyba, że cień nam rzuci na NASZĄ działkę? Patrząc na krajobraz Polski mam wrażenie, że wszystkie samorządy w kraju nie chcą planów. Tradycyjny krajobraz Podlasia błyskawicznie zamienia się w chaos, bo decydują indywidualne korzyści sprawców tego chaosu.
Problem z oddaniem szerokich kompetencji w ręce lokalnych samorządów polega na tym, że niestety na wszystkim się nie znamy. Kiedy jestem chory, słucham lekarza, kiedy zepsuje mi się auto, jadę do mechanika, ale o krajobrazie i przestrzeni, w której żyjemy, decyduje lokalny plebiscyt i popularne osoby wybrane do rad gmin. Pewnie chcą jak najlepiej, ale kierują się własnymi opiniami i „wiedzą” płynącą z lokalnej kultury i tradycji. I właśnie w ten sposób często tę prawdziwą lokalną kulturę niszczą. Kiedy mówimy o środowisku społecznym czy przyrodzie, to tradycja często okazuje się po prostu „ciemnymi przesądami”. Chociaż każdy obywatel zasługuje na taki sam szacunek, to jednak jako istoty biologiczne różnimy się w umiejętności rozpoznawania skutków swojego działania. W rozmowie z naukowcami z Uniwersytetu Warszawskiego usłyszałem o badaniach, które wykazały, że sukces w biznesie i innowacji odnoszą często osoby w pewien sposób „upośledzone” – nie posiadające zdolności rozpoznawania daleko idących skutków. Można też powiedzieć, że „upośledzone” są osoby rozpoznające te cele, bo to im nie pozwala robić kariery tu i teraz. Można być bardzo empatyczną, serdeczną osobą, a zarazem nie rozpoznawać szerszych skutków działań. Ponieważ jednak nasze wyzwania wykraczają poza „świadomość plemienną”, warto odwoływać się do szerszej perspektywy. Niestety, zostaliśmy sprowadzeni do mechanizmów ewaluacji efektów i nakładów, które widzą tylko liczby i kwoty pieniędzy. Przykładem są w mojej okolicy projekty Life. W dolinie uregulowanej w XIX wieku rzeczki Łutowni (żeby było jak spławiać drewno) pojawiły się bobry i zaczęły budować tamy. Ktoś by pomyślał, że to dar Boży, bo puszcza jest Dziedzictwem Ludzkości z powodu jej naturalności i bobry „za darmo” renaturalizują zniszczoną przez ludzi dolinę, podnosząc wartość naszego dziedzictwa. Jednak w ramach projektu Life jest tam realizowany projekt ochrony jednego gatunku – orlika krzykliwego – który potrzebuje łąk. Chroniąc orlika Lasy Państwowe koszą łąki. Tamy mogą spowodować zalanie części łąk, co utrudni pracę maszyn, więc „dla ochrony przyrody” postanowiono tamy zniszczyć, a bobry wystrzelać. W rozliczeniu projektu liczą się hektary odtwarzanych łąk i kwoty wydanych pieniędzy. Ktoś na tym zarobi, korzyści sprawców będą niewątpliwe, ale wartość celów wątpliwa bardzo. Podobnie jak z tymi chodnikami po obu stronach lokalnych uliczek i z drogami w szczerym polu. Na koniec napiszę, że artykuł/rozmowa G. Sroczyńskiego z Markiem W. Kozakiem wcale mi się nie podoba. Trafnie opisał budowanie niepotrzebnych chodników i dróg, ale nie zauważył, gdzie leży przyczyna. Chcę wierzyć, że to właśnie w gminach zacznie się rodzić oddolny ruch samorządowy skierowany na wartościowe cele, a nie tylko szybkie korzyści. Im szybciej wrócimy do planowania przestrzennego, tym większa jest szansa na realizację bogatych celów skromnymi środkami i powrót do zaufania społecznego.
1 Comment
Comments are closed.
Hi there are using WordPress for your site platform? I’m new to the blog world but I’m trying to get started and set up my own. Do you require any coding knowledge to make your own blog? Any help would be greatly appreciated!