Płynęło drzewo z puszczy

Przygotowania do spławu na bindudze za Zastawą. Pierwszy z prawej – kierownik spławu Włodzimierz Wołkowycki

Przez całe stulecia drewno pozyskiwane w Puszczy Białowieskiej ekspediowano poza jej granice drogą wodną. Do końca XIX wieku był to jedyny na tym terenie sposób transportu. Drewno spławiano przeważnie wiosną, gdy topniejący śnieg znacznie podnosił poziom wody w rzekach. Spław jesienią był uzależniony od natężenia padających w tym okresie deszczów.

Pierwsze wzmianki o spławianiu drewna z Puszczy Białowieskiej znajdujemy w relacjach kupców hiszpańskich i portugalskich z początku XV wieku. Wymieniają oni drogi spławu drewna na budowę okrętów i na maszty po Narwi i Wiśle do Gdańska oraz portów atlantyckich. Wprawdzie o Puszczy Białowieskiej w nich się nie wspomina, ale na pewno chodzi o ten sławny masyw leśny. Maszty z borów Białowieży były przez stulecia wysoko cenione na zachodzie Europy.

Spławność niektórych rzek puszczańskich w początku XV wieku uwiarygodnia fakt transportu Narewką, Narwią i Wisłą do Płocka ubitej w Puszczy w 1409 roku zwierzyny, której mięso było przeznaczone na prowiant dla wojsk mających wziąć udział w bitwie pod Grunwaldem. Jednakże spław sosen i dębów z białowieskich lasów, jako budulca okrętowego, w XV wieku był jeszcze sporadyczny i niewielki. Handel drewnem na Litwie i Rusi w tym okresie dopiero się rozpoczynał. Tak samo było w drugiej połowie XVI wieku. Na zachodzie Europy istniały duże zapasy drzewne, a sama Puszcza Białowieska od 1538 roku wchodziła w skład prywatnych dóbr królewskich. Królowie ograniczali jej eksploatację, gdyż chcieli mieć tutaj ekskluzywny teren łowiecki.

W tym okresie podejmowano już pierwsze próby ułatwienia transportu drewna i innych produktów leśnych przez oczyszczanie rzek i regulowanie ich koryt. Drewno, z uwagi na mniejsze koszty transportu do miejsc, na których przygotowywano je do spławu (tzw. bindugi), pozyskiwano najczęściej w pobliżu rzek. Dolinę Narewki na wielu odcinkach pokrywały łąki, na których pozyskiwano siano dla zwierząt domowych, a także dla żubrów.

Drewno puszczańskie spławiano w niewielkiej ilości również w XVII wieku. Znany jest kontrakt zawarty w 1691 roku na pozyskiwanie przez trzy lata towarów leśnych z puszcz Wielkiego Księstwa Litewskiego, w tym na wypalanie w Puszczy Białowieskiej potażu i pozyskiwanie rocznie 50 kop sośniny na potrzeby spławu tegoż produktu. Kontrakt ten zawarł z królem jego sekretarz i generalny poczmistrz – Bartłomiej Sardi.

Podskarbi nadworny litewski Antoni Tyzenhauz (1733-1785)

W drugiej połowie XVIII wieku uporządkowaniem gospodarki i pomnożeniem przychodów do skarbu państwa zajął się Antoni Tyzenhauz, podskarbi Wielkiego Księstwa Litewskiego. Podniósł on znacznie zbyt drewna puszczańskiego za granicę poprzez usprawnienie komunikacji wodnej. Z wielkim nakładem środków, oczyszczono i uregulowano koryta rzek Narwi, Narewki i Leśnej. Dla ułatwienia handlu cennym drewnem sosnowym i dębowym podskarbi pozakładał liczne kantory w wielu zagranicznych portach. Drewno było spławiane do Gdańska, Królewca
i Memla (czyli Kłajpedy).

Komisarzem spławnym za rządów Tyzenhauza był Jan Benkien. W 1782 roku otrzymał on folwark Narewka, a zarząd ekonomiczny dodał mu jeszcze wsie Olchowo i Skupowo. Benkien w końcu rządów Tyzenhauza posiadał szarżę porucznika w batalionie grodzieńskim milicji ekonomicznej i tytuł komisarza handlu do wszystkich portów.

Michał Baliński i Tymoteusz Lipiński w trzecim tomie „Starożytnej Polski pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym opisanej” (1846) wspominają, że rozwinięty handel drewnem na tym terenie przynosił rocznie około 100 tys. złotych dochodu. Tą samą drogą eksportowano sporo potażu, smoły, terpentyny itd.

Bindug na rzece Narewce było kilka. Pozostałości niektórych zachowały się do XX wieku. Jedna binduga znajdowała się naprzeciw wsi Pogorzelce, druga – przy ujściu Narewki do Narwi. „Bilans remanentów” departamentu drzewnego ekonomii brzeskiej z 1780 roku podawał, że w samych tylko „zabudowaniach bindugi Białowieskiej i Niemierzańskiej” tkwił kapitał 6,7 tys. zł.

Pod koniec XVIII wieku, gdy Puszcza Białowieska przeszła pod zabór rosyjski, wyrąbywanie starodrzewu na pewien czas zostało wstrzymane. W roku 1795 i 1796 ukazały się dwa carskie dekrety, zabraniające wycinania i eksportu drewna, nadającego się do budowy okrętów. Decyzję o zaprzestaniu jakichkolwiek wyrębów podjęto w 1803 roku. Chodziło o to, by pozyskiwanie drewna nie płoszyło żubrów, które zostały objęte szczególną ochroną. Handel drewnem i jego spław zostały całkowicie wstrzymane. Rzeki zaczęły się zamulać. Stan taki trwał do 1838 roku, kiedy zezwolono na sprzedaż puszczańskiego drewna na miejscowe potrzeby, z tym, że można było pozyskiwać tylko sztuki powalone lub posusz.

Zapotrzebowanie departamentu morskiego na drewno okrętowe spowodowało oddelegowanie w tym czasie do Puszczy grupy urzędników z Petersburga, którzy na miejscu mieli rozpoznać sytuację. Po dokładnej lustracji terenu orzekli oni, że wyrąb drewna nie będzie przeszkadzać swobodnemu bytowaniu żubrów, albowiem zwierzęta te nie są tak bardzo płochliwe.

Po zapoznaniu się z urzędniczym raportem, Mikołaj I podjął decyzję o przystąpieniu do czyszczenia i trzebienia ostępów. Ukazem z 28 grudnia 1838 roku zlecił dostarczenie z Puszczy Białowieskiej do Kronsztadu, na zbliżający się sezon budowlany, takiej ilości dębów, która wystarczyłaby do wystawienia dwóch okrętów liniowych. Fachowcy wyliczyli, że należy wyrąbać 2135 okazałych dębów i 215 sosen masztowych. Ponadto należało pozyskać dodatkowo 700 sosen dla podszycia tratew dębowych.

Do Białowieży oddelegowany został inżynier okrętowy Jakimowski, który w połowie stycznia 1839 roku stawił się u gubernatora grodzieńskiego Doppelmajera. Ponieważ ogłoszony przetarg na pozyskanie drewna zakończył się fiaskiem, Jakimowski zmuszony był zawrzeć umowę i odebrać kaucję od trzech kupców leśnych – Żydów. Prace przy wyrębach ruszyły w lutym. Gubernator prosił o przysłanie dwóch oficerów oraz doświadczonych brakarzy, bowiem bardzo trudne warunki pracy w głębokim śniegu spowodowały, że część miejscowego personelu leśnego pochorowała się, a jedna osoba dostała nawet szału. Obrano marszrutę spławu na Niemen i Kłajpedę. Spław Narwią w 1839 roku okazał się niemożliwy. Drewno trzeba było transportować lądem 60 wiorst aż do Niemna.

Prasa warszawska podawała, że w północnej części Puszczy wyrąbano ponad 2800 dębów. Niestety, połowa z nich nie przedstawiała dla marynarki żadnej wartości, głównie z powodu zgnilizny rdzenia. W związku z tym dużą ilość wyciętych drzew pozostawiono na miejscu. Przez długi czas nie znajdowały one kupca, gniły w lesie i traciły na wartości. Drzew sosnowych na maszty znaleziono tylko 6 sztuk, lecz i te miały felery. Mnóstwo drzew wyrąbano więc zupełnie niepotrzebnie.

W pierwszej połowie lipca do Niemna dowieziono blisko 2 tys. kłód, po kilku dniach wyprawiono je do Kłajpedy, a stąd do Petersburga. Przewóz kosztował 320 tys. rubli asygnacyjnych. W 1842 roku poinformowano nowego gubernatora grodzieńskiego, Dołgorukowa, że dęby dotarły do Kronsztadu. Pozostałą ilość dębów postanowiono wywieźć z Puszczy przez Gdańsk, ponieważ transport tą drogą był 2,5 razy tańszy.

Następne wielkie spławy odbyły się w 1847 i 1848 roku. Kupiec białostocki Icek Zabłudowski wyciął w Puszczy i spławił blisko 6,5 tys. sosen.

W latach pięćdziesiątych XIX wieku działała w Białowieży firma Karola F. L. Buggenhagena, która dopuściła się nieprawidłowości w eksploatacji Puszczy. W połowie lata 1856 roku do Białowieży przyjeżdżała komisja rządowa do zbadania sprawy. Dochodzenie nie dało prawie żadnych wyników. Dwaj członkowie komisji dogonili zatem transport sosen, będących w drodze do Gdańska, i wykryli kilkaset sztuk płynących bez tzw. spławnych biletów. Buggenhagen wyszedł z opresji obronną ręką, lecz okrzyknięty przez Żydów złodziejem, stracił na opinii, co obniżyło wartość całego transportu na giełdach. Buggenhagen obliczył swe straty na blisko 100 tys. rubli srebrem.

Należy też wspomnieć, że firma Buggenhagena, oprócz pozyskania drewna, przeprowadziła również oczyszczenie koryta rzeki Narewki na ponad 35 kilometrach.

W tym samym czasie Dymitr Dołmatow, autor opisania guberni grodzieńskiej pod względem gospodarczym, handlowym i przemysłowym, opracował i przedstawił projekt uporządkowania systemu wodnego w Puszczy Białowieskiej. Celem jego było ułatwienie komunikacji i spławu drewna poprzez połączenie Niemna i Bugu z kilkoma puszczańskimi rzeczkami.

W 1863 roku prasa warszawska zwróciła uwagę, że w Puszczy Białowieskiej marnuje się duża ilość drewna opałowego, którego się nie spławia ze względu na wysoki koszt transportu i trudności ze zbytem. Podano także, że w latach 1838-1856 wyrobiono w Puszczy blisko 135 tys. sztuk drzew, które zostało spławione za granicę.

W 1891 roku rozpoczęto roboty przy regulacji koryta rzeki Narewki oraz kanalizacji jej dopływów – Łutowni i Hwoźnej. Prace te ukończono w 1892 roku. Ich koszt wyniósł ponad 35 tys. rubli, przy bezpłatnym przydziale drewna. Łutownia uzyskała 8,5-kilometrowy odcinek spławny. Wobec obniżenia się poziomu wód na uregulowanych ciekach wodnych, wybudowano, kosztem 8 tys. rubli, siedem tam ze śluzami na Narewce, Łutowni i Hwoźnej.

Pod koniec XIX wieku w Puszczy pojawił się alternatywny sposób transportu drewna – koleją. W 1894 roku linię kolejową doprowadzono do Hajnówki, a trzy lata później przedłużono ją do Białowieży. Linia ta przede wszystkim miała ułatwić bezpośredni dojazd cara do białowieskiego pałacu, ale budowniczowie nie ukrywali, że równie ważnym powodem wybudowania kolei było zapewnienie łatwiejszego wywozu zalegającego w Puszczy drewna.

Pomimo uzyskania nowego środka transportu, większość pozyskiwanego w Puszczy surowca drzewnego nadal odprawiano w świat rzekami. Zakładano też nowe bindugi. Na rzece Narewce funkcjonowało ich kilka. Przystanki spławne miała również rzeka Leśna.

Starszy leśniczy Hans Auer ostro krytykował wycinanie w Puszczy ogromnej ilości młodych drzew, głównie brzozy i iwy, wykorzystywanych jako materiał pomocniczy przy spławie. Twierdził, że w ten sposób łosie pozbawiano zasobów karmy. Obwiniał również administrację leśną, że dba tylko o własną wygodę i prowadzi przestępczy wyrąb lasu, wbrew zasadom leśnej gospodarki. Proceder ten – zdaniem Auera – zaczął się rozwijać w 1898 roku.

Przed I wojną światową, równocześnie z budową kanału Wisła-Dniepr, przystąpiono do opracowywania projektu skanalizowania Puszczy Białowieskiej. Zamierzano osuszyć tutejsze drzewostany dębowe oraz dla lepszej komunikacji spławnej połączyć rzeki puszczańskie z Bugiem i Wisłą. Rzekę Leśną, płynącą na długości ponad 100 km i wpadającą do Bugu, uznano za priorytetową arterię wodną do połączenia tego obszaru z Wisłą. Planowano również utworzyć ważną drogę wodną przez Narewkę do Narwi oraz przez Świsłocz do Niemna. Te szeroko zakrojone plany pokrzyżował wybuch I wojny światowej.

Niemieccy okupanci prowadzili w Puszczy rabunkową gospodarkę jej zasobów, zakrojoną na wielką skalę. Oni także wykorzystywali puszczańskie rzeki do spławu drewna. Odchodząc pod koniec 1918 roku, pozostawili nad rzekami materiał gotowy do transportu o wartości miliona marek. W 1919 roku drewno to częściowo zostało spławione Narwią do Tykocina i przekazane na cele odbudowy kraju.

Rzeki puszczańskie wykorzystywano do spławu drewna także po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W latach 1923-25 Narewką spławiono około 11 tys. metrów sześciennych drewna. Rzeka ta była spławna od Białowieży na długości 42 km. Dla usprawnienia spławu, koryto Narewki było regulowane w latach 1929-1932.

W latach 1924-1929 spławem drewna zajmowała się angielska firma „Century”, która posiadała koncesję na eksploatację lasów białowieskich. Z ramienia firmy zarządcą spławu materiałów leśnych był kniaź Liwin (Lieven), który jednocześnie odpowiadał za aprowizację robotników. Drewno przeznaczone do spławu dowożono do składnic przy stacjach kolejowych sprzętem konnym i kolejkami wąskotorowymi.

W 1929 roku, po zerwaniu przez polski rząd kontraktu z firmą „Century”, z inicjatywą dokonania spławu drewna po rzece Narew do Gdańska wystąpiło Nadleśnictwo Świsłockie. Pierwszy spław odbył się wiosną 1930 roku. Odprawiono wówczas rzeką materiały ciosane z trzech nadleśnictw. I choć wiosna była sucha, to spław udał się zupełnie dobrze. W drugiej połowie czerwca dostarczono do Gdańska około 20 tys. sztuk angielskich sortymentów.

Powodzenie tej transakcji znalazło pozytywny oddźwięk w Dyrekcji Lasów Państwowych w Białowieży. W 1931 roku postanowiła ona spławić większe ilości ciosanych materiałów drzewnych do Gdańska zarówno rzeką Narwią z północy, jak i rzeką Leśną z południa Puszczy. Wykonanie spławu powierzone zostało Nadleśnictwu Świsłockiemu. Rezultaty okazały się lepsze, niż w roku poprzednim. Spławiono znacznie więcej drewna ciosanego i to nie tylko do Gdańska, lecz także do Bydgoszczy. Dostarczono również ponad 5 tys. metrów sześciennych dłużyc i kloców do najbliższej stacji kolejowej w Strabli, położonej nad rzeką Narew.

Pomyślne wyniki spławu dały podstawę do jego kontynuacji w latach następnych. Inż. Kazimierz Gąsior obliczył, że rzeki Leśna oraz Narew z dopływem Narewką mogą corocznie unieść na swych falach do 100 tys. sześc. drewna i dać milion złotych w postaci oszczędności, osiągniętej przez zastosowanie racjonalnego sposobu dostawy drewna na dalsze rynki zbytu.

W drugiej połowie lat trzydziestych przeprowadzono regulację koryta rzeki Narwi i oczyszczono ją gruntownie z namułu. W tym samym czasie obszar Puszczy Białowieskiej (z sąsiadującym z nim Wołkowyskiem i Jałówką) podzielony został na trzy grupy ekspedycyjne. Każda grupa kierowała swe transporty drewna innymi trasami.

W połowie lat trzydziestych kierownikiem spławu drewna w Białowieży był utalentowany cieśla Paweł Siemieniuk, a w latach 1937-1939 – brakarz Włodzimierz Wołkowycki. Obaj pochodzili z Zastawy.

Spław drewna w Puszczy Białowieskiej odbywał się do początku lat czterdziestych. Ostatni wielki spław Narewką miał miejsce w czerwcu 1942 roku, spławiono wówczas 48 tys. metrów sześciennych drewna. Po wojnie tylko sporadycznie wykorzystywano rzeki do transportu drewna, pozyskiwanego przez okolicznych mieszkańców na własne potrzeby.

Do spławiania drewna z Puszczy najmowali się młodzi, zdrowi mężczyźni z okolicznych wsi. Włodzimierz Naumiuk z Kaniuk opowiadał, że wiosną, kiedy już woda wezbrała, flisacy zbierali się w brygady i szli do Białowieży. Kloce, zwożone nad rzekę przez miejscowych wozaków, zbijali w tratwy, nazywane kleniami. Następnie spuszczano je na wodę i wiązano ze sobą w tzw. pas. Na pasie robiono budkę ze słomy albo trzciny, pełniła ona funkcję domu. Urządzano także miejsce do palenia ogniska – pod spód układano kamienie, a na nich umieszczano darń. W garnku gotowano kartofle, a także złowione po drodze za pomocą niewodu ryby.

Do spławu najmował się także Teodor Chlabicz z Rybaków. Wspominał on po latach, że spław drewna dawał dobry zarobek, ale była to ciężka praca. Pokonanie trasy do Tykocina zajmowało cztery tygodnie. Budka na tratwie, zrobiona z tyczek i słomy, musiała być niska, ażeby nie zaczepiała o mosty czy nadrzeczne krzewy. Do takiej budki wchodziło się na kolanach. Mogła ona pomieścić cztery osoby, leżące w tzw. świtkach czy kożuchach. Takie warunki sprzyjały rozmnażaniu się wszy. Wiosną woda była chłodna, flisakom marzły ręce. Nierzadko ktoś się potykał i wpadał do wody. Czasem trzeba było do niej wchodzić i odpychać przeszkody. Na Narwi przeszkód było dużo – mosty, jazy, ostre zakręty, płytkie miejsca i głębiny. Flisacy bardzo się denerwowali przed takimi niebezpiecznymi miejscami. Ze Strabli wracali często pieszo, a z Tykocina wynajętymi u Żydów furmankami. Jechali przeważnie wygodnie, bo każdy od nich się odsuwał z powodu wszy.

Czasy flisactwa zapamiętał dobrze również Mikołaj Czarniecki z Narewki. Przeprawiał on tratwy pod mostem w Narewce. Do Narewki była zwożona olszyna z Janowa i Skupowa. W Białowieży tratwy zbijano po dziesięć lub więcej metrów kwadratowych. Czarniecki dwa razy pędził je do Tykocina. Dyrekcja Lasów Państwowych w Białowieży zatrudniała wielu flisaków. Zawierała ona umowę z tzw. dziesiętnikiem. W Tykocinie drewno odbierał ktoś z firmy. Zdarzało się, że po drodze odcinano końce dłuższych kłód i sprzedawano je kupcom z Topilca. Ci ciągnęli je w krzaki na starej rzece. Chętnych nie brakowało, bo z drewnem w przynarwiańskich wsiach było trudno. Korzystne dla flisaków było to, że spisywano tylko ilość kloców, a nie ich długości. Wynagrodzenie za spław otrzymywano dopiero po wykonaniu pracy.

Włodzimierzowi Gwajowi z Białowieży utkwiła w pamięci binduga na Zastawie, z której odprawiano Narewką drewno olchowe. Twierdził on, że rzeka była oczyszczana z wodorostów przez tratwy tak, że nie trzeba było przeprowadzać żadnych prac poprawiających jej przepustowość.

Od ostatnich spławów drewna z Puszczy Białowieskiej minęły już dziesiątki lat. Flisactwo powoli odchodzi w niepamięć, wraz z ludźmi, którzy nim się zajmowali.

 

Piotr Bajko