Prawosławni Polacy w sieci

Bacznie obserwując od kilku lat społeczność białoruską i prawosławną w Polsce, mogłem zauważyć, że światy te wbrew obiegowej opinii katolickiej większości nie tylko się nie pokrywają, ale niekiedy ich stereotypowe utożsamianie zaczyna drażnić. Drażnić tych, którzy nie chcą widzieć w prawosławiu żadnych dodatkowych wschodnich pierwiastków. Ani ukraińskich (bo UPA), ani białoruskich (bo wstyd), ani rosyjskich (bo wyślą za Bug). Gdzie znajdziemy dowody owego rozdrażniania? W sprzyjającym nieskrępowanemu formułowaniu myśli życiu sieci.

Sprawy języka i narodowości, a przede wszystkim relacji z katolicką większością, wciąż rodzą internetowe dysputy, obfitują więc w zapytania ciekawskich gości, formułowane pod imieniem i nazwiskiem tyrady i niekończące się wymiany argumentów. Takie dyskusje na portalach społecznościowych, w których uczestniczą przede wszystkim młodsi przedstawiciele prawosławnej mniejszości z Podlasia, wskazują na pewną pogłębiającą się tendencję – liczebność białoruskiej mniejszości narodowej w Polsce i jej zdeklarowanych obrońców jest tam odwrotnie proporcjonalna do liczby zdeklarowanych prawosławnych Polaków.

Skąd takie wnioski? Wystarczy spojrzeć na posty zamieszczone w grupie „Prawosławni” na Facebooku. Zwłaszcza te wprost odwołujące się do polityki, wydarzeń kulturalnych, społecznych czy ważnych rocznic. Debaty często sprowadzają się tam do zwarcia świadomych ruskiego pochodzenia etnicznego jednostek z dumnymi (?) prawosławnymi Polakami. Poniżej przedstawię cztery z zaobserwowanych postaw tych ostatnich, ilustrując je cytatami z wypowiedzi konkretnych osób (bez podawania danych).

 

  1. Wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Kochajmy się. W imię tej miłości nie jątrzmy, nie dyskutujmy o przeszłości za wiele i nie wywołujmy sporów. Mamy przyjaciół katolików. Dobrze się nam z nimi układa i niech tak zostanie. Wystrzegajmy się radykalizmu.

Bo Polacy są jacyś gorsi? Mniej wartościowi? KAŻDY człowiek zasługuje na taki sam szacunek, to jest nasz chrześcijański obowiązek, tego uczył Chrystus, a swoimi słowami pluje Pani na jego nauczanie. Nieważne, czy człowiek jest Polakiem, Serbem, Amerykaninem, czy jest prawosławnym, katolikiem czy muzułmaninem.

Powyższy cytat, jak i nakreślony przeze mnie rys pacyfistyczno-chrześcijańskiej postawy licznych Polaków prawosławnych, na pierwszy rzut oka wydaje się godny najwyższego szacunku. Ja też się pod nim podpisuję. Robi się problem, gdy obrona czci polskiego narodu pojawia się nie jako zdrowa reakcja na jego jednoznaczną obrazę przez innego internautę, ale jako komentarz do dyskusji o pochodzeniu zdecydowanej większości prawosławnych na Podlasiu. Sam w takie dyskusję już się nie bawię, bo kończą się podobnie. Takie pytania pachną radykalizmem i podziałem. Pachną jakąś niezdrową emancypacją. A tego prawosławny Polak z Białegostoku czy Hajnówki nie lubi. Prawosławny Polak pragnie nade wszystko pokojowego współżycia z katolikami, nawet kosztem prawdy o sobie, bo na co innego jest zwyczajnie za słaby. W skali kraju stanowi kroplę w morzu i świadomy, że żyje w katolickiej Polsce, nie chce awantur ani sporów, których nie jest w stanie wygrać. Tak było już wcześniej, ale to głównie monoetniczny przekaz PRL-u zdyskredytował jakąkolwiek inność. Co innego dyskusje w gronie rodzinnym z gardłującą na „szlachtę” i „katolikou” babcią, a co innego to, co na pokaz, na zewnątrz. Tak oto młody prawosławny Polak podkreśla więc swą otwartość i szacunek względem religii katolickiej na gruncie ogólnochrześcijańskim, a podskórnie dlatego, że nie chce się z niczym wychylać. Nie lubi dyskusji burzącej spokojną egzystencję w państwie polskim. Nie lubi tematu przesuwających się granic, ani niepotrzebnych znaków zapytania nad korzeniami swego nazwiska. Ta konstrukcja psychiczna jest z jednej strony konsekwencją dawnego podziału klasowego na mogących więcej Polaków – panów i poddanych – ruskich chłopów, ale również uniwersalnej pod każdą szerokością geograficznego pasywności mniejszości.

W 2011 roku uczestniczyłem w zakończonych serią wywiadów badaniach terenowych w trzech gminach południowej Serbii. Dwie z nich – Preszevo i Bujanovac – były już de facto w całości etnicznie albańskie i tym samym muzułmańskie, zaś nieco lepiej wyglądało położenie prawosławnych jedynie w północnej Medvedzi. Co wyłaniało się z rozmów przeprowadzonych z lokalnymi serbskimi nauczycielami, politykami, urzędnikami? Odwzorowanie schematu podlaskiego. Serbowie powtarzali, że nie chcą konfliktu ze swoimi albańskimi sąsiadami, że żyje się tu nadzwyczaj zgodnie, odwiedza się ich przy okazji muzułmańskich świąt itp. Wierzymy przecież w jednego Pana, a czy ktoś go nazywa Allahem, czy Bogiem to rzecz drugorzędna. Spomiędzy wierszy, z rozmów nie rejestrowanych na dyktafonie, wyzierała jednak przede wszystkim niesłychana słabość Serbów w tych stronach i strach, że również tu powtórzy się scenariusz kosowski. Wyzierało poczucie demograficznej przegranej. Nie wychylaj się, bo i tak oni lada dzień nakryją nas czapkami samą swoją liczebnością. Żyj w zgodzie i szanuj ich religię, bo w razie czego mnożyć się będą ataki na cerkwie i na nas. Jest nas mało, a Belgrad daleko. Harde stanowisko prezentowali Serbowie w etnicznie mieszanej Medvedzi, o otwarcie antyalbańskim Niszu, czy Vranje nie wspominając. Uspokajające słowa o porozumieniu i dialogu bywają zatem poparte szczerą potrzebą współpracy i zrozumienia międzykulturowego, ale nie zawsze. Czasem świadczą po prostu o słabości. Tu przechodzimy do postawy numer dwa, ściśle z tą pierwszą powiązaną.

 

  1. Nie dajmy się sprowokować. Nie reagujmy, a jakoś to będzie.

Sytuacje (konfliktowe – dop. autora) się zdarzają, bo więcej nas dzieli niż łączy, a oni (katolicy) w większości przypadków są na nie , ale cóż. Bądźmy ugodowi, oby nie było gorzej.

 

Żeby nie ci „bandyci” (to o Żołnierzach Wyklętych – dop. autora) nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Polski. Zrobili coś okropnego, ale zrobili też sporo dobrego. I nie można o tym zapominać.

 

Luty 2017. ONR szykuje kolejny marsz Żołnierzy Wyklętych w Hajnówce. W Polsce pojawiają się reakcje pełne najwyższych słów krytyki i oburzenia. W obliczu podobnych manifestacji skrajnej prawicy we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu przeważnie odbywają się liczne kontrmanifestacje. Jednakowoż przy okazji pierwszego marszu nacjonalistów w roku 2016 Cerkiew oraz sami wierni apelowali tak do hajnowian, jak i do siebie nawzajem, by mimo wezwań SLD i partii Razem zostali w domach. By swą postawą dowiedli, że nie dadzą się sprowokować. By poszli w ślady Chrystusa, nadstawiającego drugi policzek. I znów – sama postawa jest godna naśladowania, ale po głębszej analizie pachnie po prostu biernością i unikaniem tematu. Tu pozwolę sobie przywołać raz jeszcze badania terenowe z południowej Serbii. Tam kością niezgody stał się parę lat temu postawiony bez zgody władz pomnik ku czci albańskich partyzantów, którzy w latach 1999-2000 starali się oderwać dolinę Preszeva od Serbii. Był to więc paradoks – nielegalny pomnik obcej organizacji zbrojnej stanął na terenie państwa, od którego owa grupa pragnęła oderwać jego część. Absurd analogiczny do czczenia zabójcy prawosławnych akurat w prawosławnej Hajnówce. Czy ktoś z Serbów rzucił się do jego demontażu? Skądże znowu. Postawa Serbów z Preszeva była dokładnym odwzorowaniem pokojowego sprzeciwu Podlaszuków wobec akcji ONR. Dominowały głosy: Jest nam przykro. To nie powinno się zdarzyć, ale cóż możemy? Możemy skłonić głowy i nie reagować. Wszak my chrześcijanie. W imię pokojowego współistnienia udajmy, że to nie plucie w twarz, tylko padający deszcz.

Tak to w 2016 roku honoru prawosławnych na ulicach Hajnówki broniła ledwie garstka osób zgromadzonych w Bractwie Ikony Chrystusa Miłościwego. I tu jednakowoż warto zacytować, że uczestnicy protestu jednoznacznie odżegnywali się od stania w jednym szeregu z „lewakami”. Na stronie internetowej Bractwa czytamy: Moi drodzy ONRowcy, KOD i Petru wam wylazł na ulice w grubych tysiącach lewaków w obronie „Bolka”, a wy nic tylko ściągacie siły i przyjeżdżacie na dziesięciu pikietujących prawosławnych oraz ganiać i straszyć Burym hajnowian? Lewactwo z KODu wylazło wam w stolicy, a wy przyjechaliście stresować emerytów w Hajnówce? Poza tym PIS, dotrzymując umowy PO, wiezie już wam imigrantów na kilogramy, słabo tego tematu pilnowaliście i obietnic PISu. Panowie posłowie przyjechali pokrzyczeć do Hajnówki zamiast dopilnować problemu imigrantów. Wróg u bram, a was nie ma tam gdzie trzeba i szukacie wroga w Hajnówce, w mieście emerytów i rencistów, wyludnionym po rządach PO w Polsce!?

Jest to tyleż zatrważające co śmieszne, że narracja narodowo-nacjonalistyczna, odbierająca w powyższym wezwaniu prawo do bycia patriotą np. Platformie Obywatelskiej, dociera już nawet nie tyle do elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, co nawet do prawosławnych Polaków z Podlasia. Widać typ ten nie powinien już wybierać, jak to drzewiej bywało, między SLD, a PO, lecz między totalnym konformizmem (wstąpieniem do ONR) a częściowym konformizmem (wspólnym ściganiem wrogów Polski, acz z zachowaniem autonomii).

 

  1. Dlaczego w cerkwi kapłan naucza po rosyjsku, a nie po polsku? Dość skansenu. Idźmy naprzód!

Cerkiew powinna też iść z duchem czasu i nie odwracać się od młodzieży narodowości polskiej, a być może przyciągnęłaby ciekawość i uwagę wyznania katolickiego.

 

Moim zdaniem językiem ojczystym jest język polski i w tym języku chciałbym się modlić. Cerkiew musi iść z postępem.

 

Wraz z odrzucaniem kolejnych elementów lokalnego białoruskiego kolorytu Podlasia trwa też związane z dopasowywaniem do polskiej większości „odruszczanie prawosławia”. W grupie Prawosławni na Podlasiu co jakiś czas pojawiają się pytania o zasadność kazań w języku rosyjskim, bądź lubianej przez batiuszków trasiance, będącej zrusyfikowaną formą podlaskich gwar białorusko-ukraińskich. Co ciekawe, pytającym nie chodzi bynajmniej o utrwalenie języka dziadów, ale właśnie o zastąpienie jej poprawną polszczyzną. Wszak mieszkamy w Polsce, a nie w Rosji. Rosyjski, czy też coś brzmiącego nazbyt rosyjsko, powoduje wobec nas – młodych prawosławnych – groźbę ostracyzmu. A tego nie lubimy. Chcemy być tacy jak wszyscy. Ze strachu oczywiście. Prawosławie z orłem na piersi i polskim w cerkwi pozwala zaś cywilizacyjnie awansować i ostatecznie zakończyć etap „wysyłania do Rosji”, co czasem czynią katolicy. Mało tego. Jak dobrze pójdzie, to my sami będziemy mogli tam wysyłać innych (np. takich Tomków Sulimów).

Nie zna skali problemu też ten, kto nie odwiedził prawosławnych mohiłok. Jeden czy dwa nowe groby bez cyrylicznych napisów to byłoby jeszcze do zniesienia. Co jednak zrobić, gdy coraz liczniejsi prawosławni Polacy w imię postępu i zerwania z tym co obciąża ich nowo-polskie dusze upodabniają do katolickich również pomniki swego własnego istnienia? Nie sposób rozpoznać ani po imionach, ani obowiązkowej łacince, czy grób to prawosławny, czy katolicki. I tu pytanie – czy to cyrylica boli, czy obawa, że dzieci po prostu nie odnajdą grobu?

 

  1. Nie mam żadnych białoruskich, ukraińskich ani innych niepolskich korzeni. Żyję w Polsce, więc jestem Polakiem.

 

Bardzo bym prosił o niepisanie tekstów w stylu prowokatorów. Jak komuś nie podoba się żyć w Polsce i się wstydzi swej polskości, to droga otwarta na wschód.

 

W ostatnich dniach dostrzegłem w internecie ogłoszenie kurczącej się społeczności prawosławnych z wschodnich kresów województwa lubelskiego. Ksiądz prawosławny (broń Boże pop) z Tomaszowa Lubelskiego prosi w nim wiernych o wsparcie projektu oświetlenia cerkwi w ramach projektu unijnego. Pod tekstem takiej treści, zamieszczonym na łamach lokalnego portalu, jak na zawołanie pojawiły się anonimowe wezwania miłujących rodaków, by pomocy szukał u swych ukraińskich pobratymców, a nie tu. Obronna odpowiedź internautki Nadziei przyszła równie błyskawicznie: „Ksiądz nie ma rodaków na Ukrainie. Jest obywatelem Polski, wyznania prawosławnego, narodowości polskiej”. Tu przechodzimy do kluczowego punktu.

Wychylanie się w internetowym środowisku prawosławnych Polaków z tematyką białoruską, a już zwłaszcza formułowanie ocen jednoznacznych w swym charakterze, kończy się podobnie. „Lajkami” od wciąż tych samych osób (przeważnie aktywnych działaczy mniejszościowych) oraz rozlicznymi debatami z prawosławnymi Polakami, kończącymi się obronną deklaracją: ja tam jestem prawosławnym Polakiem / prawosławną Polką. Tu mówimy wyłącznie o religii, a nie o tożsamości uczestników grupy. Idźcie z tą propagandą i agitacją gdzie indziej. A jak się komu nie podoba, to na Białoruś. Sięganie po rzeczowe argumenty w rodzaju map narodowościowych, spisów powszechnych, statystyk, świadectw zwykłych ludzi i uczonych nie daje rezultatu. Dlaczego? Bo tak łatwiej.

Co jakiś czas na portalu orthphoto.net bądź we wspominanej grupie Prawosławni na Facebooku powraca dość radykalny w swej wymowie obrazek ze wsi Knorozy z domem obwieszonym flagami prawosławnych krajów i napisem „Prawosławie albo śmierć”. Zdjęcie wykonano w 2007, sam dom wygląda dziś inaczej, ale – co ważne dla naszych rozważań – już niejako zza grobu prowokuje do dyskusji w środowisku. Wzbudza on szczere oburzenie i wyzwala wyłącznie słowa krytyki, z którymi śpieszą oczywiście wszyscy wzorowi Polacy-prawosławni. Polak – prawosławny ma nie tylko wystrzegać się radykalizmu jako takiego, ale przede wszystkim radykalizmu w tym co dotyczy jego własnych korzeni i własnego ja. W odróżnieniu od cieszących się wybitną popularnością wśród młodych katolików grafik patriotycznych spod znaku falangi Polak – prawosławny unika jak diabeł święconej wody religijnego zakapiorstwa, często spotykanego w pokoleniu swoich ojców i dziadków. Jedyny radykalizm, do jakiego lgnie zwłaszcza część prawosławnych kibiców Jagi, jest ten wszechpolski i ONR-owski. Pod flagą biało-czerwoną, acz z prawosławnym kwiatkiem u kożucha. A gdy już będzie można, to i ten uwierający kwiatek trafi na śmietnik.

Mateusz Styrczula