Z ostatnich numerów „Cz” dowiedziałam się, że należę do pokolenia, którego nie stać na więcej aniżeli oglądanie obrazków. To dość krzywdząca opinia, z którą się nie zgadzam. Jaką białoruskość wokół siebie widzi maturzystka z bielskiego biełliceja? Taką, jaką nam zostawiliście.
„Białorusy” były moim oczywistym wyborem. Może dlatego, że od zawsze miałam ściśle sprecyzowane priorytety. Wiedziałam, że skoro zaliczam się do mniejszości białoruskiej, to powinnam kształcić się w miejscu, które zapewni mi nie tylko dobry start w przyszłość, ale też będzie cementować to co jest tak ważne, czyli poczucie przynależności. Dziś obserwuję przyszłych licealistów odwiedzających naszą szkołę podczas Dni Otwartych i uderza mnie brak z ich strony jakiegokolwiek zainteresowania białoruskością, jaką nieudolnie staramy się im prezentować. Największą uwagę młodego pokolenia zdaje się przykuwać wszystko to co związane z kulturą popularną a to co cieszy się największym zainteresowaniem, raczej nie nawiązuje do białoruskości. Z jednej strony można powiedzieć, że młodzi ludzie, stojący przed wyborem szkoły średniej, nie mają wielkiego wyboru. Stawiają na to co praktyczne i co pomoże im w przyszłości na rynku pracy. Z drugiej strony łatwo im przychodzi odrzucanie tego co wymaga większego zaangażowania, bo tak od dziecka jesteśmy uczeni. Szkoła dostosowuje się do zmieniających się wymagań nowych pokoleń. Kwestia naszego poczucia przynależności do mniejszości białoruskiej jest traktowana po macoszemu, bo w wybrakowanej i okrojonej z wszystkiego co ma głębszy sens kulturze nie ma na to miejsca. Należałoby zastanowić się, czy podporządkowując się nowym standardom nie okradamy przyszłych pokoleń z bogactwa, na które składa się różnorodność kulturowa naszego regionu. Czy nie okradamy sami siebie z czegoś ważnego?
Na czym zależy teraz mojemu pokoleniu? Z pewnością nie na zacieśnianiu więzi z sąsiadami zza naszej wschodniej granicy, ani też nie na poszukiwaniu własnych korzeni. Chociaż mieszkamy na pograniczu i możemy korzystać z czegoś niedostępnego dla innych, białoruskość nie jest dla nas powodem do dumy, czymś co warto bronić. Powinniśmy działać na rzec zachowania żywych kontaktów i relacji z ludźmi mieszkającymi za naszą wschodnią granicą. Potrzebujemy wspólnych inicjatyw, wydarzeń przybliżających wspólną historię i kulturę. Zamiast tego uciekamy się do powierzchownych form zachowywania tradycji i kultury, odnoszących się jedynie do kuchni, muzyki, tańca i strojów ludowych. Kreujemy, jako Białorusini Podlasia, tożsamość w sposób bardzo powierzchowny. Ja to nazywam białoruskością od święta. Takim świętem jest dzisiaj w moim liceum Dzień Woli. Trudno mi się z tym pogodzić.
Obecnie jestem na etapie świadomego zakochiwania się w białoruskości. Nie jest już ona tylko cząstka tego, co zaszczepili we mnie rodzice. Ten etap, w którym się znajduję, przypomina trochę samonapędzający się mechanizm. Czym lepiej poznaję, tym bardziej chcę poznawać. Niestety, osób w moim wieku, które czują podobnie, jest coraz mniej. Niby obchodzimy Dzień Woli, ale w jaki sposób? Zamykamy się w murach szkoły i nazywamy to świętowaniem, a tak naprawdę część z nas nie kojarzy tego nawet ze świętem o wymiarze niepodległościowym, a raczej zapamiętuje jako dzień, w którym pierwsze klasy uczestniczą w pewnym rodzaju integracji z resztą szkoły poprzez uczestnictwo w Turnieju, a uczniowie drugich klas prezentują charakter swojej klasy, jaki zdążyli wypracować przez ponadroczny pobyt w Białorusach. Czy rzeczywiście tak powinno to wyglądać?
Być może jest to przejaw pychy, ale nie czuję się osobą przeciętną. Co więcej, uważam, że każdy uczeń II LO powinien tak właśnie się czuć. Jesteśmy podwójnie bogaci. Nie tylko wiemy, czym jest polskość, ale też i białoruskość. Tylko czy aby na pewno dysponujemy taką wiedzą? Jak bardzo jesteśmy związani z tym, co otacza nas na co dzień w szkole? Ile osób, spoglądając ponad tablicę, zastanawia się, co tak naprawdę oznacza wisząca tam Pahonia? Pozwolę sobie pójść nieco dalej. Ilu uczniów zna hymn Białorusi? Jakiej Białorusi, niepodległej czy tej dzisiejszej? Chyba nie chciałabym przeprowadzać ankiety z tymi pytaniami, bo wyniki obnażyłyby poziom świadomości narodowej młodego pokolenia, do którego należę. Pytać uczniów o patrona szkoły nie trzeba. Jestem święcie przekonana, że każdy nazwisko Taraszkiewicza powtórzy. Ale kim nasz patron był, czym się zasłużył? Wydaje mi się, że niewielu uczniów poradziłaby sobie z odpowiedziami. Kto z nich wie, że był masonem i choć skazano go w Polsce za działalność komunistyczną, to zginął z rąk komunistów? W kontekście dzisiejszego modelu wychowania patriotycznego, z hasłem „Polski dla Polaków”, możemy się spodziewać, że władze będą chciały nam patrona szkoły zmienić. Czy zrobi to na uczniach jakiekolwiek wrażenie? Prawda jest taka, że na korytarzach mojego liceum słyszy się głosy antybiałoruskie, wynikające z tego właśnie modelu. Czy nasze liceum jest jeszcze szkołą, gdzie język mniejszości narodowej jest wykładany jak ojczysty, czy już obcy? Niestety, nie jesteśmy w stanie uniknąć procesu polonizacji, sama doskonale to dostrzegam. Każdy ma prawo do samookreślenia i zajmowania stanowiska, ale nie łudźmy się. W większości przypadków wynika to z racji narzucanych bądź nieuświadamianych. Słyszałam, że pokolenie moich rodziców nie rozmawiało na szkolnym korytarzu po polsku, a po białorusku były prowadzone nie tylko lekcje języka białoruskiego. Dzisiaj określenie „z białoruskim językiem nauczania” może osoby postronne wprowadzać w błąd. Inne szkoły mają w nazwach „dodatkową naukę języka białoruskiego”. Cofamy się w białoruskiej edukacji, ustępujemy pola i zatracamy tożsamość.
Czy pozwolimy na zapomnienie o historii naszych przodków, tej radosnej i twórczej, jak też tragicznej i smutnej? Czy zaprzepaścimy wolność , z którą wiązało się powstanie białoruskich organizacji, gazet i partii w minionym stuleciu? A może spróbujemy ‘’zarazić’’ innych białoruskością? Czy jesteśmy na to gotowi? Musimy znaleźć tylko nowe sposoby dotarcia do młodszych kolegów, decydujących się na naukę w biełlicei.
Nie wydaje mi się, by ratunkiem dla mojego pokolenia były białoruskie obrazki w literaturze i internecie. Być może poziom edukacji w szkołach ponadgimnazjalnych w porównaniu do okresu przedwojennego uległ obniżeniu. Wiem natomiast, że nieudolna próba zainteresowania białoruskością może przynieść odwrotny skutek. Sporo się zmieniło, odkąd w naszej szkole kilkanaście lat temu powstał Klub Spraw Polsko-Białoruskich, zainicjowany przez kilka młodych osób, dla których białoruskość była rodzajem buntu. Dziś klub nie działa i nie widzę chęci jego wznowienia. Mamy więcej nauki, zajęć pozalekcyjnych. Białoruskość ogranicza się właściwie tylko do lekcji.
Czego możemy się spodziewać za kilka lat? Już dzisiaj nikogo nie dziwią na korytarzach chłopcy w bluzach z białym orłem czy też z postaciami odnoszącymi się do Żołnierzy Wyklętych. Ten model wychowywania w poczuciu dumy narodowej jest mi bliższy od potraw, tańca i soroczek. Dlaczego nie pokazywać białoruskości tak, by nie kojarzyła się z czymś nieistotnym, śmiesznym? Wychowywaliście nas do pokolenia obrazkowego, ucząc białoruskości w łapciach. A ja wiem, że istnieje białoruskość nowoczesna i ciekawa. Zacznijmy działać na nowo i bądźmy w tym autentyczni. Włóżmy jak najwięcej serca w pracę, mającą na celu zachowanie prawdziwej i głęboko zakorzenionej w naszych sercach białoruskości. Zróbmy wszystko, aby słowa dyrektora podczas ostatnich Dni Otwartych – „Jesteśmy szkołą piekielnie normalną, ale też i wyjątkową’’ – były przez cały czas prawdziwe, a wyjątkowość znowu zaczęła dominować nad normalnością.
Lena Najman