Tamara Bołdak-Janowska. Żegnaj Bojowniku!

felietonisci-05Żegnaj Bojowniku! Żegnaj Dżentelmenie! Moje słowa nie mają mocy. Tak stwierdzam w poczuciu bezradności wobec sprawy tak wielkiej, jak ludzkie życie, które kończy się nagle i nieodwołalnie, a stwierdzenie to nigdy nie należy do banałów, choćbyśmy je powtarzali setki razy.

Nie ma już Janusza Korbela wśród żywych.
I słyszę, jak mówi, że się cieszy na Zajazd do Naraju w tym roku, że znowu przyjedzie. Po nieznanych arteriach krąży głos zmarłego i On sam, aby dotrzeć do mnie i poruszyć bardziej, niż tego chcę. Nie jestem skłonna do wzruszeń, rzadko płaczę. Jestem osobą tak twardą, że niekiedy niemal kamienną i jeśli chodzi o wzruszenia, są one dla mnie rozpraszającym balastem i trzymam się w ryzach, krzycząc na siebie, i to skutecznie: uspokój się, żyj, myśl, pisz. Tym razem nie mogę tak na siebie skutecznie nakrzyczeć. Śmierć Janusza Korbela, niespodziewana, nie w porę, poruszyła mnie tak bardzo, że zapłakało mi serce. Jeśli tak się dzieje, jeśli nam płacze serce, to oczy płaczą podwójnie. Dobrowolnie się temu poddaję.

Bywaj na zaǔsiody, Zmahar za sprawu! Bywaj na zaǔsiody, Dżentelmen!
Tytułowe słowa są cytatem z niemieckiego poety, Rainera Strobelta, bywalca Zajazdów, który bardzo się zaprzyjaźnił z Januszem i to od razu, od pierwszej chwili, kiedy zaczął z nim rozmowę dzień po Zajeździe cztery lata temu. Rozmawiali ponad dwie godziny i nie mogli się od siebie oderwać i było to coś takiego, jak konferencja naukowa, prowadzona z wielkim żarem, z tak szczerym zaangażowaniem obu stron, że od nich nie można było oderwać oczu.
Rozmowa-konferencja toczyła się w języku angielskim i była niezwykle istotna, ponieważ poruszała tematy wolności, ekologii, kondycji intelektualnej współczesnego człowieka, a więc tematy nieistniejące dziś w dyskursie publicznym i co więcej – systemowo rugowane. Rozmowa miała charakter europejski tu, w malutkiej bezludnej wiosce, o której ktoś powie, że to głęboka prowincja i nic tu nie ma wagi europejskiej. Otóż taką wagę może mieć każde miejsce w Europie, bo to zależy od osób, które się w takim miejscu znajdą, choćby na co dzień żyły od siebie tak daleko, jak Janusz i Rainer.
Zaraz po tym, jak Tomasz Sulima podał na FB informację o śmierci Janusza, wysłałam wiadomość do Rainera: Rainer, Janusz Korbel umier. I ja płaczu. Z Rainerem rozmawiam po rosyjsku. On jest slawistą i w swój rosyjski wstawia słowa z języka chorwackiego, ale się rozumiemy.
Odpowiedź Rainera: Kakaja utrata! Poslednieje imja, katoroje ja chotiełby usłyszeć, szto jego uże niet, eto imja Janusza. Da, zapłaczem. On był i boriec, i dżentelmien.
Boriec i dżentelmien. W jaki poruszający sposób ujął to Rainer.
Coraz mniej ludzi, o których da się tak powiedzieć.
Dlatego daję memu tekstowi to dodatkowe podwójne imię Janusza, które mam od Rainera: i Zmahar, i Dżentelmen.
Słowa Rainera dotarły do mnie z mocą, jakiej spodziewałam się od siebie, a której jeszcze nie znalazłam.

Janusz Korbel należał do pięknych ludzi. I Bojownik, i Dżentelmen.
Zapamiętamy Go nie tylko ze stałych felietonów w „Czasopisie”. Kto Go poznał osobiście, ten doświadczał Jego niezwykłej otwartości na drugiego człowieka. Pamiętamy Go z Zajazdów do Naraju jako człowieka, który cieszył się życiem i nigdy na nic nie narzekał. Nigdy też nie narzekał na swoje zdrowie. Był „człowiekiem puszczy”, przyjacielem „dzikości”, ale zarazem Europejczykiem, znającym kilka języków obcych i przyznającym się bez żadnych kompleksów do białoruskości. Europejskość i białoruskość nie przeczą sobie, jeśli tylko nie mamy kompleksów co do białoruskości. Jakże współistniało to w wielkiej jedni w Januszu Korbelu! Zachwycająca podwójność. A przecież białoruskość to była tylko cząstka jego tożsamości. Miał pochodzenie i francuskie, i polskie, a mimo to w ankietach podawał tożsamość białoruską. To było świadome i wielkie.
Choć w życiu zawiera się śmierć, to nie godzimy się na taką sprzeczną jednię, zwłaszcza przedwczesną, niespodziewaną, nieprzypuszczaną. I teraz czujemy mocno tę naszą niezgodę. Ja czuję to niezwykle mocno.
I żaden czas nie jest dobry na pożegnania ostateczne, ale to sam czas zmusza nas do takich pożegnań, i nie mamy żadnej mocy przeciwstawnej czasowi, i nie będziemy mieć.
Czy mogę obalić pierwsze zdanie, że moje słowa nie mają mocy?
Nie mogę. Mogę obalić inną myśl, że słowa jako takie nie mają mocy.
Mówię: a jednak słowa mają moc.
Janusz Korbel zostanie na zawsze w naszej pamięci ze względu na zapisywane przez niego Jego własne słowa. Wszak słowami myślimy i nie posiadamy innego sposobu na wskazywanie sobie i bliźnim furtki i drzwi do najlepszej życiowej drogi, najbardziej ludzkiej. Janusz takie wyjścia wskazywał w swoich felietonach.
Hiszpański poeta Dámaso Alonso w jednym z wierszy mówi:
Powiesz coś?

Czy masz coś do powiedzenia ludziom albo niebiosom?
Słowa Alonso narzucają mi pytanie: co Janusz zabrał ze sobą, a co nam pozostawił?
Czytelnicy felietonów Janusza Korbela dobrze wiedzą, że pisał w sposób dojrzały i intelektualny i że nie były to teksty wyłącznie o Puszczy Białowieskiej. Poruszał sprawy kultury, architektury, tożsamości. Puszcza niejednokrotnie była pretekstem do spojrzenia na sprawy ziemskie i Ziemi w szerokiej perspektywie. I była Jego miłością. Regularnie czytałam Jego felietony, bo był pokrewny mi duchowo. Tak samo jak ja nie lubił dyktatu popkultury i psucia krajobrazu przez popkulturowe domy (takie określenie nowoczesnych chat z katalogu to nasz wspólny wynalazek).
Pytanie hiszpańskiego poety, czy człowiek ma coś do powiedzenia ludziom i niebiosom, w swojej końcowej części, w pytaniu o słowa do niebios, zawiera coś bardzo ważnego i unikalnego. Chodzi tu o to, czy człowiek ma coś do powiedzenia Bogu. Janusz miał coś do powiedzenia Bogu jeszcze za życia. Przecież działał w Obronie Wszystkich Istot i takie działanie zainicjował. Zwierzęta nie niszczą do końca innych zwierzęcych gatunków. Człowiek potrafi do końca zniszczyć gatunki zwierząt i nawet rzadkich gatunków nie ceni. Człowiek traci symbiozę ze swoją planetą i nie chce się opamiętać, i nie ma umiaru w jej niszczeniu. Janusz w felietonach nieustannie wołał o ludzkie opamiętanie się, o zaprzestanie męczenia planety.

Wraz ze śmiercią Janusza w „Czasopisie” opustoszały dwie strony. Wiem, że pojawią się na nich teksty kogoś innego. Pismo, jak i życie, szybko wypełnia próżnię.
Razem tworzyliśmy nasze unikatowe pismo. Razem zbudowaliśmy poprzez to pismo intelektualną miniojczyznę w Europie.
Pisanie Janusza było pozyskiwaniem. Pozyskiwał ludzi dla sprawy. Podobną przyciągającą moc miały felietony Sokrata.
Janusz był pięknym mężczyzną, kędzierzawym i smukłym, z zadbaną sylwetką, z orlim nosem. Jego kędzierzawe włosy tworzyły istną burzę. Ale to nie piękno fizyczne tworzy całość człowieka. Nie jedynie ono.

Był humanistą, a więc prócz intelektu posiadał wrażliwość i wyobraźnię, a to dziś rzadkie cechy. Jeśli do tego dodamy urok osobisty, elegancję w relacji z rozmówcami, dżentelmeńskość, elegancki upór w walce o dobrą sprawę i to piękno fizyczne, i tę kędzierzawą burzę włosów, mamy człowieka, którego nie można było nie lubić, nawet jeśli się Go znało przez chwilę, przez dwa narajskie dni.
Bo On należał do tej kategorii ludzi, którzy nami wstrząsają po swojej śmierci, nawet w sytuacji, kiedy nie byliśmy z nimi osobiście i mocno zaprzyjaźnieni i nie mejlowaliśmy do siebie codziennie, i nie spotykaliśmy się co miesiąc. Śmierć Janusza to ta sytuacja, kiedy śmierć obcej nam osoby, którą ledwie poznaliśmy, odczuwamy jak odejście kogoś bliskiego.
Cytat z Alonso zmusza mnie do podstawienia następnych pytań: dlaczego tak bardzo nas boli śmierć intelektualisty? Dlaczego nas tak bardzo trwoży śmierć kolejnego intelektualisty? Dlaczego z jeszcze większą trwogą rozglądamy się po Internecie, po pismach, czy gdzieś jeszcze uchował się chociaż jeden intelektualista? Nie odpowiadam na te pytania. Odpowiadałam na nie w niezliczonych szkicach o kondycji świata. Niech słowo „Dlaczego” będzie kolejnym imieniem Janusza.
Nie można Go było nie lubić. I Bojownik, i Dżentelmen.
Walczył o lepszą rzeczywistość i nagle został odwołany, a my nadal jesteśmy konfrontowani z tym, co wydaje się nie do naprawienia. Odrażające i niszczące planetę wojny o surowce, katastrofa ekologiczna, kiedy jedni naukowcy wieszczą ocieplenie, a drudzy zlodowacenie, kiedy na naszych oczach planeta stawia nam opór, jakby organizowała powstanie przeciw ludzkości, której ma dość w sposób nieodwołalny. Zostajemy sam na sam z wielką niewiadomą co do losu naszej planety. Ta niewiadoma trwożyła Janusza. Czy jego trwoga uczyniła nas choć trochę lepszymi, bardziej uważnymi co do losu naszej planety? Niech to pytanie będzie kolejnym imieniem Janusza Korbela.
Żyjemy w czasach nieprawdopodobnego przyspieszenia rozwoju technicznego, ale od tego nie stajemy się lepsi i mądrzejsi. Mamy nieprawdziwą żywność, a używamy do tego nowej technologii. Zaczynamy wycinać puszcze dla zysku finansowego, podczas gdy zysk finansowy to nie jest główny ludzki zysk. Zyskiem są ludzie podobni do Janusza, ale nie chcemy tego wiedzieć i zrównujemy w głupi i ordynarny sposób wypowiedzi ludzi mądrych i tych głupich i ordynarnych, ponieważ uznaliśmy to za status naszej epoki.

Przy mądrym Januszu stawałam się bardziej umiarkowana, delikatniejsza. Mądrość jest umiarkowaniem sądu, ale też pozostaje nieustępliwa w dobrej sprawie, o którą walczy.
Zostajemy sami ze świadomością braku wspólnego wyznacznika etycznego, bo takiego już nie ma. Nie ma go nawet w kościołach, które pod zwierzchnictwem tego samego Boga załatwiają sprawy finansowe przez coraz okrutniejsze wojny i sprzyjają im nawet wewnątrz własnego wyznania. Janusz Korbel należał do ludzi etycznych. Jego jakiejkolwiek innej strony nie znałam. Właśnie. On nie miał drugiej, ciemnej i nieodpowiedzialnej, strony. Mało takich ludzi. Moja matka, moja nieżyjąca córka Marcela, też nie miały tej drugiej strony.
Żyjemy w czasach stępienia etycznego ostrza filozofii wraz z jej ciętymi ripostami w stosunku do osób nieetycznych, tymczasem Janusz pierwszy stworzył w Polsce nurt zwany filozofią głębokiej ekologii, stawiający na etyczność bardziej odpowiedzialną niż jakakolwiek dotychczasowa, bo to nurt wymuszający świadomość unikalności i kruchości wspólnego domu, jakim jest nasza planeta.
Wszelkie kuszące propozycje w obecnych czasach zawierają w sobie podstęp. Kusiciele działają i w Internecie, i przez telefon. Z całą pewnością Janusz nie miał w sobie podstępności. Jego działanie było prawe. Bardzo Go za to polubiłam.

Lubił dzikość puszczy i życie proste. Spał na ziemi pod byle pałatką. W Naraju też tak spał. Mówił, że lubi takie dzikie noclegi. Kiedy było chłodniej, rozstawiał mały namiot na końcu podwórza. Nie chciał do chaty z ciepłym piecem.

Hospadzi Boża, co się u Ciebie dzieje? Co Ty, Hospadzi Boża, wyprawiasz? Jakże nieostrożnie traktujesz ludzkie życie. Jeśli jesteś, musisz wiedzieć, że takich ludzi jak Janusz nigdy za dużo. Przecież niektórych dociągasz ponad dziewięćdziesiątkę, nawet do setki, a oni trwonią życie, nie pozostawiwszy po sobie ani jednego zdania, za którym moglibyśmy pójść, aby żyło nam się lepiej w jedynym życiu. A tu przerywasz życie jeszcze przecież nie stare i pełne niezapisanych, niewypowiedzianych słów, za którymi moglibyśmy pójść z ufnością. Czuję się obrabowana.
Hospodzi Boża, Co możesz jeszcze zrobić?

Ja wiem. Nie ma innej odpowiedzi. Jest tylko nasza panichidalna pieśń: I sotwori Jemu wiecznuju pamiat’.

Żegnaj Bojowniku! Żegnaj Dżentelmenie! Bywaj na zaǔsiody, Zmahar! Bywaj na zaǔsiody, Dżentelmen! ■

1 Comment

  • Thank you a lot for sharing this with all folks you really recognize what you are talking approximately! Bookmarked. Kindly also seek advice from my site =). We can have a link alternate arrangement among us!

Comments are closed.