Było tolerancyjnie, wielokulturowo, z akcentem na otwartość, dialog i porozumienie, które przed wiekami dawały prawdziwą siłę. Jednym słowem po Jagiellońsku – z odwołaniem do wielkiej litewsko-rusko-polskiej dynastii, dzięki której Rzeczpospolita panowała od morza do morza. Z takimi hasłami wchodziliśmy przed trzynastu laty do Unii Europejskiej, jako lider swego regionu, przykład dla państw powstałych po upadku Związku Radzieckiego, że transformacja jest możliwa. Dzisiaj jesteśmy świadkami spektakularnego odwrotu od idei Wspólnoty Europejskiej. Ten nowy wiatr przyniósł nie tylko napięcia na linii Warszawa-Bruksela, pogorszenie relacji z kolejnymi państwami, ale przede wszystkim znacząco zepsuł poziom debaty społecznej, a imperatywem do działania uczynił ksenofobię. Na białoruskiej i prawosławnej, a dzisiaj po prostu wymierającej Białostocczyźnie ciszę przerywają okrzyki „Polska dla Polaków!”, wznoszone podczas marszów ONR. Dwa incydenty, które niedawno miały miejsce na Podlasiu i Mazurach, dobitnie pokazują, do jakiej zmiany doszło.
Zacznę od własnego podwórka. Początek lipca. Jedziemy ze znajomym filmowcem, by przygotować dokumentację do projektu na temat szeptuch. Podlasie jest w Polsce matecznikiem tego zjawiska, a ono magnesem dla turystów, którzy w ostatnich latach zaczęli odkrywać kulturowe i społeczne wartości okolic Puszczy Białowieskiej. Tuż za Orlą rozwidlenie dróg prowadzi do Dubicz Cerkiewnych i Redut. Zatrzymujemy się. Cyryliczne napisy na przydrożnych dwujęzycznych tablicach zostały zamalowane niebieską farbą. Natychmiast przekazuję informację do mediów. Wkrótce miało się okazać, że aktu wandalizmu dokonano kilka dni wcześniej, ale nikt z miejscowych nie poinformował o tym sołtysa lub odpowiednich służb. Symptomatyczne. Doskonale pamiętam dyskusję sprzed sześciu lat wokół dwujęzycznych tablic w gminie Orla. O tym jak silna w naszym narodzie bywa stygmatyzacja własnej kultury i języka najlepiej świadczyła niechęć miejscowych, którzy języka białoruskiego w przestrzeni publicznej po prostu nie chcieli. W końcu język administracji, choć nie używają go na co dzień, doskonale rozumieją. Obok drogowego znaku na wysepce z zielenią leżał przewrócony drewniany kierunkowskaz kulturowego szlaku „Drzewo i Sacrum”. Na nim również tą samą farbą zamalowano zapisane cyrylicą nazwy miejscowości. W podobny sposób zamalowano tablicę przy wjeździe do Redut od strony Orli. Wiem, że komenda policji w Bielsku Podlaskim tematem się zajęła, ale nie znam szczegółów dochodzenia
Motyw narodowościowy wydaje się oczywisty. W grę wchodzi również rodzaj prowokacji, która miałaby skłócić lokalną społeczność. Sprawcy działali na ograniczonym terenie, między Dubiczami Cerkiewnymi a Orlą. To mogli być turyści, przecież są wakacje. W maju 2012 roku dwujęzyczne tablice w gminie Orla zamalowano zielonym sprayem podczas długiego weekendu. A jeżeli sprawcy to wnuki, które przyjechały do Redut na wakacje? Byłby to najmocniejszy dowód na to, jak narodowa idea, lansowana przez obecne władze, wpływa na umysły młodego pokolenia, które mieszka w miastach, gdzie nie ma cyrylicy w przestrzeni publicznej, gdzie nie używa się innego języka i gdzie nie widać odrębności. Wpisuje się to w teorię stygmatu społecznego, którą przed laty dość dobrze opisała prof. Elżbieta Czykwin. Atak o podłożu etnicznym na własną grupę pokazywałby przepaść, wykopaną między pokoleniami powojennych Białorusinów, obecnych Polaków.
A jeżeli sprawcy to wnuki, które przyjechały do Redut na wakacje? Byłby to najmocniejszy dowód na to, jak narodowa idea, lansowana przez obecne władze, wpływa na umysły młodego pokolenia, które mieszka w miastach, gdzie nie ma cyrylicy w przestrzeni publicznej, gdzie nie używa się innego języka i gdzie nie widać odrębności. Wpisuje się to w teorię stygmatu społecznego, którą przed laty dość dobrze opisała prof. Elżbieta Czykwin. Atak o podłożu etnicznym na własną grupę pokazywałby przepaść, wykopaną między pokoleniami powojennych Białorusinów, obecnych Polaków.
Od mieszkanki Zaleszan dowiedziałem się, że w grupie hajnowskich narodowców działał potomek rodziny, która straciła najbliższych z rąk oddziału „Burego”. Nie jest tajemnicą, że idee narodowe zyskują wśród młodych prawosławnych na Białostocczyźnie coraz więcej zwolenników. Wystarczy pobieżna obserwacja patriotycznej odzieży, w której chodzą uczniowie białoruskich gimnazjów i liceów. Takie koszulki były przed rokiem do kupienia u handlarzy na Grabarce podczas święta Spasa. Wszechobecnej propagandzie hiperpatriotyzmu trudno się oprzeć, ponieważ nie mamy konstruktywnej alternatywy. W rezultacie potomek bieżeńców może publicznie wykrzykiwać hasła przeciw przyjmowaniu do Polski uchodźców.
Podejrzewam, że nigdy nie dowiemy się, kim był sprawca wandalizmu w Redutach i czym się kierował. Jedno natomiast jest pewne. Tracimy młode pokolenie. Powoli zaczynają to dostrzegać hierarchowie Cerkwi. Obawiam się jednak, że o dwadzieścia lat za późno.
Ten narodowy walec, który toczy się przez Polskę, jest nie do zatrzymania. Jeżeli polskość jest zagrożona, a polski interes narodowy musi walczyć o swoją pozycję, to dla nas, Białorusinów, nie jest to dobra wiadomość. Od zakończenia wojny do postalinowskiej odwilży oficjalnie nas nie było, później do końca komuny funkcjonowaliśmy pod pełną kontrolą władzy ludowej. W dobie III RP otrzymaliśmy podmiotowość, a co za tym idzie mogliśmy się ubiegać o dofinansowanie, które zapewniło naszym organizacjom przeżycie. Przez ten czas nie zdołaliśmy wykształcić takiej elity, która pozwoliłaby nam na wewnętrzny rozwój. W rezultacie własny los oddaliśmy w ręce państwa polskiego. Gdy u władzy zmienił się wiatr, staliśmy się dla niektórych wręcz niebezpieczni, niczym V kolumna. Czyżby białoruskość stała się niepotrzebnym balastem w cywilizacyjnym rozwoju?
Od dziesięciu lat służę w piskiej parafii ewangelickiej i nigdy dotąd nie spotkałem się z taką obrazą uczuć religijnych. Jako ewangelicy staramy się wdrażać na co dzień nauczanie Chrystusa o miłości do bliźniego poprzez opiekę nad osobami potrzebującymi i nigdy nie pytamy ich o wyznanie czy pochodzenie. Niestety, w naszym kraju przyzwolono na dzielenie obywateli na mniej lub bardziej „polskich”. Takie podziały rozbijają społeczność, jaką tworzymy w naszych miastach i wioskach jako katolicy, ewangelicy, prawosławni, czy osoby innych wyznań i religii. Jako społeczeństwo musimy się z całą stanowczością przeciwstawiać zachowaniom, które burzą spokój i ład społeczny oraz powodują, że nasi sąsiedzi, przyjaciele czują się odrzuceni, wykluczeni. Jestem przekonany, że ten incydent nie podzieli nas, ale jeszcze bardziej scementuje i wzmocni w dalszej służbie na rzecz osób potrzebujących i wykluczonych.
Ks. Marcin Pysz
proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Piszu
prezes Ewangelickiego Stowarzyszenia Betel
Niemal dokładnie miesiąc po wybryku w gminie Orla, w nocy z 4 na 5 sierpnia, nieznani sprawcy zniszczyli elewację kaplicy ewangelickiej w Białej Piskiej na Mazurach. Poza obelżywym malunkiem, tuż pod krzyżem pozostawiono napis „Tu jest Polska”. Zerwano również tablicę informującą o zajęciach terapeutycznych, prowadzonych przez ewangelickie stowarzyszenie „Betel” w ramach Środowiskowego Domu Samopomocy. Na terapię uczęszczają tam osoby różnych wyznań, pomoc dociera szeroko do miejscowości całego powiatu. Motyw? Wydaje się, że podłoże również i tutaj ma charakter narodowościowy i wyznaniowy. Ewangelicy to w potocznym rozumieniu Niemcy, a antyniemiecki trend w debacie publicznej przybiera w ostatnich tygodniach na sile. W tym wypadku była jednak reakcja. Parafia ewangelicko-augsburska w Piszu, jako właściciel budynku, złożyła wniosek o ściganie i ukaranie sprawców w związku ze zniszczeniem mienia oraz obrazą uczuć religijnych. Potomkowie niemieckich ewangelików na Mazurach nie nakładają na siebie społecznego stygmatu. Będą walczyć.
W poprzednich latach dochodziło do zamalowania dwujęzycznych tablic na pograniczu polsko-litewskim i polsko-niemieckim. W 2014 roku zdewastowano elewację drewnianego meczetu w Kruszynianach. Sprawców wandalizmu na tle narodowościowym i wyznaniowym nie udało się ustalić.