Wspomnienia z 1947 r.
Wielu moich znajomych i przyjaciół z czwartych klas i z klasy semestralnej białoruskiego gimnazjum 1 września 1946 r. zostało uczniami pierwszej klasy matematyczno-fizycznej Liceum im. Tadeusza Kościuszki w Bielsku Podlaskim. I A była humanistyczna i liczyła tylko 16 uczniów, a nasza B, matematyczno-fizyczna, 39, w tym 25 z białoruskiego gimnazjum. Chodziliśmy do liceum na dwie zmiany na ul. Hołowieską, a czasem do budynku naszego byłego gimnazjum. Dyrektorem szkoły był sympatyczny, ale wymagający pedagog Aleksander Sikorski. W naszej klasie uczył matematyki. Dyscyplina w szkole była surowa. Dla chłopców obowiązkowe były czapki „maciejówki”, a dla dziewczyn – beret. Chodzić do kina można było tylko na pierwszy seans.
W listopadzie Mikołaj Topór przyprowadził w odwiedziny do naszej kwatery przy ul. Dubicze Szymona Szymaniuka, naszego kolegę z radzieckiej szkoły średniej z lat 1939-1941. Szymon Szymaniuk przyjechał do Bielska Podlaskiego z Siemiatycz, gdzie pracował w Komitecie PPR, na konferencję partyjną. Gdy wyraziłem przy nim wątpliwość, czy PPR wygra w styczniu 1947 r. wybory do Sejmu PRL, zaśmiał się i powiedział: „Nie bój się, PPR nie odda nikomu raz zdobytej władzy”.
17 stycznia 1947 r. Liceum im. Tadeusza Kościuszki zostało przeniesione do nowego, częściowo odbudowanego, budynku przy ul. 11 listopada 6. Rozpoczęła się reorganizacja klas. Klasa humanistyczna A zaczęła się uczyć na pierwszej zmianie od godz. 8.00 do godz. 12.55, a nasza klasa B na drugiej od godz. 13.30 do 18.25.
19 stycznia 1947 r odbyły się wybory do Sejmu Ustawodawczego, w których jeszcze nie głosowałem. Według oficjalnych danych w wyborach wzięło udział około 90 proc. uprawnionych do głosowania. 80 proc. głosowało na blok partii koalicyjnych, ponad 10 proc. na PSL, pozostała część na inne, małe partie. PSL ogłosiło, że wybory były sfałszowane, bo podobno na PSL głosowało około 74 proc. wyborców. Ale nic to PSL nie dało. 5 lutego prezydentem został wybrany Bolesław Bierut, a premierem Józef Cyrankiewicz z PPS. Wicepremierami zostali Władysław Gomułka (PPR} i Antoni Korzycki (SL)
12 kwietnia za postawę niezgodną z duchem czasu usunięto z naszej klasy dwie uczennice, Halinę Nowicką i Irenę Nowicką. I z tego samego powodu z klasy A usunięto Janusza Walentę.
Jak już wspominałem, dyscyplina w szkole była surowa. Po mieście można było chodzić tylko do godziny 21.00. Dyrektor nie lubił uczniów, którzy palili papierosy, jednak wielu robiło to w toalecie. Mikołaj Kierdelewicz palił papierosy bardzo często i gdy któregoś wieczora szliśmy ze stacji kolejowej do naszej kwatery, dyrektor niespodziewanie przyłapał go palącego na ulicy. Kazał mu przyjść do gabinetu następnego dnia. Przez rok Mikołaj miał czwórkę ze sprawowania.
W pierwszej i drugiej klasie liceum fizyki i chemii uczyła nas bardzo dobra prawosławna nauczycielka, Eugenia Ostasiewicz. Nie mieliśmy wtedy jeszcze podręczników i wszystko zapisywaliśmy do zeszytów. Pani Eugenia nie tylko zrozumiale nam tłumaczyła każdą lekcję, ale i powoli ją dyktowała, żebyśmy mogli wszystko dokładnie zapisać. Kiedy potem zdawałem wstępne egzaminy z chemii na Politechnikę Gdańską, otrzymałem bardzo dobrą ocenę. Wszyscy uczniowie bardzo ją chwalili. Lekcje z języka polskiego w pierwszej klasie liceum prowadziła bardzo wymagająca magister Halina Zarębianka. Często kazała nam pisać wypracowania z literatury polskiej. Każdy uczeń musiał mieć zeszyt z listą przeczytanych książek i ich krótkim streszczeniem. Historii uczył nas Lucjan Karaczun, który był kierownikiem naszej klasy. W klasie humanistycznej uczył on łaciny. U nas łaciny nie było. Dla prawosławnych uczniów lekcje religii prowadził ksiądz Stefan Iwankiewicz. Niemieckiego uczyła nas starsza pani, Anna Smolewska, chyba Rosjanka, bo po polsku mówiła z rosyjskim akcentem. W humanistycznej klasie uczyła też francuskiego. Miała dwóch synów we Francji. Potem sama do nich wyjechała.
Naszym nauczycielem matematyki był dyrektor naszego liceum, Aleksander Sikorski. Pamiętam, że z pierwszej klasówki z matematyki otrzymałem ocenę 4, z drugiej – 3, a z trzeciej – 3 z minusem. I wtedy poprosił mnie pan Leon Artysiewicz, brat pani, u której mieszkaliśmy na kwaterze, żebym pomagał jego córkom, Halinie i Irenie, rozwiązywać matematyczne zadania. Prawie codziennie dwie godziny rozwiązywaliśmy zadania z radzieckich podręczników matematyki i trygonometrii. Irena była dwa lata młodsza od swojej siostry i uczyła się w III klasie gimnazjum. Gdy rozwiązywałem z nimi zadania, sam też się uczyłem matematyki. I czwartą klasówkę z matematyki napisałem najlepiej ze wszystkich. Pamiętam, jak dyrektor Sikorski przyniósł do klasy klasówki i zapytał się, kto to jest Dymitr Szatyłowicz. Wtedy jeszcze nie znał naszych nazwisk Wstałem, bo nie wiedziałem o co chodzi, a on pochwalił mnie za klasówkę. I na koniec roku tylko na moim świadectwie z pierwszej klasy liceum był stopień bardzo dobry z matematyki, bo z wszystkich jego klasówek otrzymywałem 5.
Uczniowie byłego białoruskiego gimnazjum i liceum często spotykali się w domach tych kolegów i koleżanek, którzy mieszkali w Bielsku Podlaskim. Z Mikołajem Kierdelewiczem i Antonim Leszczyńskim chodziliśmy po sąsiedzku do mieszkania Julii Maleszkiewicz. Przychodziły do niej inne dziewczyny, Ludmiła Ostaszewicz, Halina Litwińczyk. Często też spotykałem się z Marią Firsowicz w mieszkaniu jej rodziców oraz z Marią Romanowską i Marią Jakubowską z Kleszczel w ich wynajmowanych kwaterach. Maria Jakubowska długo chorowała na tyfus i nie chodziła do szkoły, jednak gdy wróciła, zdołała nadrobić opuszczone lekcje, przeszła do drugiej klasy i zdała egzaminy maturalne. Mikołaj Gulko mieszkał na kwaterze w sąsiednim domu. W tym samym domu mieszkały dwie młodsze dziewczyny z gimnazjum. Z nimi często spędzałem wolny czas w ogródku.
Niekiedy uczniowie łączyli się w pary. Początkowo Mikołaj Kierdelewicz tworzył parę z Julią Maleszkiewicz, jednak po pewnym czasie zabrała go od niej Ludmiła Ostaszewicz. Ta miłość zakończyła się w 1954 roku ślubem, a po narodzinach syna i córki, rozwodem. Przyjaźniłem się z Wadzimem Kiszkielem. W 1947 roku zaprosił mnie do swoich rodziców, do Krynek. Wszyscy tam wtedy rozmawiali tylko po białorusku.
W lutym 1947 r. moja siostra Maria wychodziła za mąż za chłopaka z Czeremchy, Dubkowicza. Wieczorem podczas uroczystości mróz dochodził do 30 stopni. Niektórzy przymrozili sobie uszy. Jednak moja siostra szybko zostawiła męża i wróciła do matki. Przed ślubem umawiali się, że zamieszkają w jej domu, ale po ślubie mąż odmówił. Siostra nie chciała zostawić starej matki samej. Dom Dubkowicza, w którym mieszkał z rodzicami, był mały, ciasny, jednoizbowy. Dom siostry miał dwa pokoje, kuchnię, spiżarnię. Za domem było kilka chlewów. Siostra mieszkała z matką i, dopóki uczyłem się w Bielsku, ze mną. Gdy wyjechałem na studia do Leningradu, Daniel Wnuczko doprowadził do rozwodu mojej siostry z Dubkowiczem i sam się z nią ożenił. Żyli bardzo dobrze. Dubkowicz z drugą żoną nie miał dzieci, a Daniel z moją siostrą ma cztery córki. Dwie z nich mieszkają w Stanach Zjednoczonych, w Chicago, mają mężów, lecz nie mają dzieci. Dwie córki w kraju mają kilkoro dzieci, wnuków i wnuczki.
W czerwcu wszyscy uczniowie z pierwszej klasy naszego liceum przeszli do drugiej klasy. We trójkę wyjechaliśmy do Czeremchy, na kwaterze został tylko Michał Topór, który po wakacjach nas opuścił, bo znalazł sobie lepsze lokum. Na kwaterę przyszedł Borys Nowicki, późniejszy mąż Zinaidy Nowickiej, dyrektorki II Liceum im. Bronisława Taraszkiewicza, zwanego białoruskim. Borys Nowicki był uczniem pierwszej klasy, ale jego rodzice chcieli, żeby zamieszkał z nami, bo mogliśmy mu pomagać w nauce. Mieszkaliśmy razem aż do ukończenia przez nas liceum. On świadectwo dojrzałości otrzymał w czerwcu 1949 r., już po reformie szkolnictwa, w XI klasie jedenastolatki.
W liceum poznałem Bazylego Białokozowicza, późniejszego profesora w Instytucie Słowianoznawstwa Polskiej Akademii Nauk. Uczył się wtedy w gimnazjum, otrzymał świadectwo dojrzałości w czerwcu 1951 r.
Na czas wakacji zimowych w 1948 roku pojechałem z kolegami do Czeremchy, by tam spotykać Boże Narodzenie.
Dymitr Szatyłowicz