Reportaż „Wciąż ich widzę” (skrypt w jęz. polskim)

„Wciąż ich widzę”
Radio Racja zaprasza na reportaż Walentyny Łojewskiej, do odsłuchania po tym adresem:
http://www.racyja.com/repartaz-rr/ya-ikh-bachu-repartazh-valyantsiny-laeus/

(odgłos kroków po śniegu)

Zapowiedź: Do tej pory mam w pamięci słowa mojej cioci, która powtarzała, że nawet teraz, gdy rozpala w piecu i niechcący ogień dotknie ręki, to wciąż ich widzi… I wciąż myśli – ile oni musieli wycierpieć, jeżeli taki krótki dotyk, liźnięcie ognia tak boli, a oni żywcem płonęli, nieszczęśni…
(odgłos kroków po śniegu; wystrzał)

Autor: Piotruś, Michaś, Alosza, Kostuś, Sergiusz – dzieci, które zostały spalone we wsi Zaleszany. 29 stycznia 1946 roku w Zaleszanach na Białostocczyźnie zginęło 16 osób. Pacyfikacji wsi dokonał oddział polskiego zbrojnego podziemia – Pogotowie Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego pod dowództwem Romualda Rajsa pseudonim „Bury”. Co roku 29 stycznia w Zaleszanach przy krzyżu modlą się za dusze ofiar.
(fragment nabożeństwa – panichidy; modlitwa za zmarłych – Wieczna pamięć)

Uczestnik (czyta napis na krzyżu): Demianiuk Piotr, Niczyporuk Jan, Niczyporuk Natalia, jej córka Anna, Niczyporuk Maria i jej dzieci Piotr, Michaś, Aleksy, Adam, Leończuk Nadzieja, Leończuk Grzegorz i syn Kastuś, Sieroża, Sacharczuk Fiodor, Weremczuk Stefan, Zielianko – zabici i spaleni. (ciąg dalszy panichidy)
(fragment piosenki „Zaleszany”)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Palili nas gdzieś koło Trzech Króli, zimą. A ja w maju skończyłabym 11 lat. Pamiętam, że przyjechali rankiem, bo tato jak raz wychodził się obrządzać. Wrócił do domu i mówi: matko gaś ogień, bo jakieś wojsko przyjechało. Mój tata był zastępcą sołtysa. Oni już po wsi chodzili, rozkwaterowywali się. Jednego z nich to dobrze pamiętam – szedł taki niewysoki, w kożuchu, buty takie z cholewami długimi i… miał ostrogi na tych butach. Do jednych zaszli i powiedzieli, żeby im słomy naznosić. Spali, odpoczywali, a kobieta z tego domu im kawę parzyła. Dla mego taty nakazali, żeby powiedział we wsi, by im zboża przynieśli, najwięcej owsa, bo to koniom. No i tata poszedł i każdy coś przygotował – tyle ile miał. Ale u nas we wsi był jeszcze taki pastuch Stefan. On u jakiegoś gospodarza owce pasał, a to drzewo narąbie, taki do wszystkiego… A dzieci w tym czasie, zza chlewa, w tego Stefana zaczęły rzucać kulkami ze śniegu. I trafiły w głowę tego co w kożuszku szedł, co go zapamiętałam. Ale czy trafiły, to nie wiem, tak opowiadano.
(odgłos wystrzału)
(fragment piosenki „Zaleszany”)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: I oni nas wszystkich do tej chałupy, po tej stronie, zapędzili. A tam odczytali, że ludzie tu mieszkają źli i przez to wieś zostanie spalona. Później już mówiono, że to z innych wiosek na nas ich napuścili, a oni postanowili nas wszystkich, bo my niby wszyscy źli. I tak zapędzili do tego domu i tato tam już został, i siostra pobiegła. A mama miała iść – ubierała się, ale wyszła na podwórko i mówi, że z dziećmi zostanie, a ja powinnam biec do ojca, bo pewnie wywozić będą, to ja z tatą, a ona z najmniejszymi dziećmi będzie. Więc biegnę – tato wyszedł i pyta: gdzie mama? Mówię, że w domu. A jeden z tych bandytów ojca kolbą od karabinu – nie pozwolił pójść. A jeszcze jeden wszedł i odczytał, że za winy waszych dzieci wieś zostanie zburzona. O, bardzo dobrze to pamiętam, bo akurat i ja tam już byłam. I w tym momencie zaczęli strzelać. A kiedyś domy słomą były kryte – strzeli i od razu się pali. Jedna z dziewczyn, starsza ode mnie – może osiemnaście lat miała, mówi do matki: palimy się! A matka ją po twarzy i mówi: cicho! – to słońce zachodzi..
(odgłos wystrzału i płomieni)
Uczestnik – mieszkaniec Zaleszan: Pamiętam, jak zapędzili wszystkich do tego domu koło krzyża i podpalili. Dużo tam ludzi było – jeden przy drugim stał, ciasno. A ja wspiąłem i ponad głowami przez okno chciałem wyskoczyć. A ten jak z erkaemu serię puści… Tutaj po szyi mnie drasnęło, tylko skórę pozdzierało. Potem mężczyźni wyważyli drzwi od podwórka i wszyscy między płomieniami zaczęli uciekać w olszynę. Mama mnie też tam zaniosła i pobiegła płonący dom ratować.
(szum płomieni)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Do każdego domu poznosili słomę, a do naszego nie. Bo moja ciocia była krawcową i dla nich guziki przyszywała, mundury naprawiała. A oni zaraz zaczęli krzyczeć: Demianiuk Piotr – proszę wyjść! Syna sołtysa szukali. I zastrzelili jego od razu przed domami. Jeszcze zabili Fiodora Sacharczuka. I z Suchowolec przyjechał człowiek, i też go zastrzelili, bo ponoć jakiś paszport jeszcze niemiecki miał… Kto wchodził do wsi, to wpuszczali, ale wyjść to już nie można było. Z Kozłów przyjechał człowiek walonki kupić – i on też zginął.

Uczestnik – mieszkaniec Zaleszan: Drzwi od podwórka zabili dziesięciocalowymi gwoździami, a od ulicy strzelali. Mężczyźni wyważyli jakoś te drzwi – może z ościeżnicami nawet. Jeszcze parę chwil i wszyscy by spłonęli.

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: I już się palimy. Bazyluk Gieńka mówi: „Ludzie, na Boga, uciekajmy! Kogoś zabiją, ale może nie wszystkich!”. Mój brat Leon przecisnął się i pobiegł. Macha ręką, nawołując nas… Oj! Leona nie zabili, biegnijmy!

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: A oni przysłali do nas do domu jednego ze swoich, żeby nas pozabijał. Ale on przyszedł i krzyczy: „Kłaść się!”. My kto gdzie – za piec, za łóżko, gdzie tylko się dało. A on postrzelał w sufit i poszedł. Zameldował, że nas zabił. Oni już pojechali – stali za wsią i obserwowali. A wszystko coraz mocniej się paliło… Zaczęliśmy drzwi od strony stodoły wyważać. Ale były na taką zaszczepkę zamknięte. Wybiliśmy okno i jeden chłopak – w moim wieku – wyskoczył, rozejrzał się i tą zaszczepkę wyjął. A my wszyscy biegiem za stodoły, tam w stronę Toporek.
(odgłos serii wystrzałów)

Uczestnik – mieszkaniec Zaleszan: Właśnie w tym domu mieszkaliśmy. Taki dom na dwie części podzielony. I wszystkich tu zapędzili, podpalili i koniec. Tu stał… tak to tu… o zapędzili, o podpalili… młodsi zaczęli uciekać… ale wtedy nie strzelali… Tak to.

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: To był mój dom. Mieszkaliśmy w nim, i ojciec razem, i drugi brat też. Jak przyjechali, to wszystkich do jednego domu zapędzili. Do innych domów słomę znosili. Odpoczywali, spali.. Moja mama coś do jedzenia im przygotowała, a tato litr samogonu przyniósł, poczęstował. I oni wtedy mówią do taty: „Ukryj się, konia zabierz i się ukryj – żeby cię tu nie było”. I ojciec tak zrobił. A już pod wieczór wszystkich zapędzili do domu. A ja z mamą, siostrą w drzwiach stoimy i jeszcze syn sąsiadki do nas podszedł. A oni nas zamknęli, zaryglowali, że nie mogliśmy wyjść. Ale stukaliśmy, stukaliśmy i ta zatyczka odskoczyła. I zaczęliśmy uciekać po za ogrodami, tam pod Toporki, w stronę Sak – gdzie oczy poniosły. Mama mówi do ojca: „kobyła w chlewie została” – a już wszystko się paliło, i nasza stodoła się dopala. A ojca i matki nie ma, a my z siostrą stoimy – nie mogę, jak wspominam to płaczę – i myślimy co nam robić? A tu mama z kobyłą przybiegła. A oni stoją tam na wzgórzu i patrzą jak się pali. Mama mówi: „Ty córeczko biegnij do Sak. Tam mężczyźni stoją, może tam jest ojciec”. Siostra pobiegła i wraca z ojcem. I tak się ucieszyliśmy, że cała rodzina w komplecie. Tato poprowadził kobyłę i razem poszliśmy do znajomych do Sak. I tam już zanocowaliśmy.
(odgłos burzy; wiatr)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Wszystko się spaliło. Tylko jeden dom sąsiada ocalał. I mama z dziećmi się spalili. I taty brat. On miał reumatyzm. Razem z nim była żona i mała dziewczynka. Jak się zaczęło palić, to oni chcieli wyjść, ale akurat szedł jeden i zaczął do nich strzelać. Taty bratową postrzelił w nogę, aż do sieni się wtoczyła. Brat taty – mój wujek – wyszedł, a tamten serię w niego. Postrzelił go. Upadł wujek i się spalił. Obok swego domu.
(odgłos wystrzału)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Byliśmy w tym domu po sąsiedzku. Nas nie zaprosili na zebranie. Płonęłam ja, mama i jeszcze czwórka dzieci. Już później przyszła tu kobieta z matką staruszką i z synem. Poparzeni. A nasza mama to na węgielek była opalona. Jak już dogasało wszystko, to po nas przyszli tato i mężczyźni i zabrali! Jakbyśmy się na nowo narodzili. Moje panieńskie nazwisko Leończuk. Tam na krzyżu jest dużo osób z takim nazwiskiem. A my przeżyliśmy, ale później było nam bardzo ciężko. Bardzo! I bardzo długo pisałam w życiorysach, że wieś nasza była spalona przez leśną bandę „Burego”. Potem przestałam – ludzie powiedzieli, że to niebezpieczne. Źli ludzie nas męczyli i zabijali! A my tu żyliśmy nikomu nie szkodząc, w czasie wojny nikogo nie wydaliśmy, krzywdy nie robiliśmy.

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Wiemy, że nasza mama, mimo że mocno poparzona, to nas ratowała. A mama była w ciąży. Byliśmy jedyną rodziną, która cały pożar przesiedziała od początku do końca. Innym udało się uciec, a my siedzieliśmy póki ogień nie zgasł. A dlaczego? Dlaczego? Mama robiła pranie poświąteczne. Sienniki, kapy… Takie większe rzeczy prała! W sieniach balia z wodą stała. I mama nas ratowała. Moczyła te sienniki i nimi nas przykrywała. I w ten sposób nas uratowała! Inaczej to tylko popiół by po nas został. Na mnie bluzka się paliła, a ja krzyczałam: „To moje! To moje!”.
(odgłosy wystrzałów)

Uczestnik – mieszkaniec Zaleszan: Tu gdzie krzyż stoi, tam i studnia jeszcze jest. I ten co do mnie strzelał siedział z erkaemem za studnią.

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: A „Bury” z częścią oddziału pojechał do lasu i ze wzgórza obserwował. Wydał rozkaz, by nas wystrzelali. A oni udawali – do nas nie strzelali. Siostra wzięła mnie za rękę i pomagała przez płoty przeskakiwać. Biegłyśmy, szłyśmy, do Sak. A tam kobieta poparzona, taka Niczyporuk, zaczęła rodzić. I umiera. Dwójka dzieci leży przy niej. Oni na zebranie nie poszli. Schowali się w sieniach, okryli się płachtami i te dzieci się udusiły!
(muzyka)

Uczestnik – mieszkaniec Zaleszan: Z tego domu wszystkim się udało uciec. Z Suchowolec przyprowadzili krawca i tu jednego łapali. On się schował, ale złapali. I z wioski takiego młodego chłopca wzięli i do stodoły. Rozstrzelali ich, a ciała się spaliły.

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Na drugi dzień zebraliśmy się przy tych zgliszczach i płaczemy. Jedni z radości, że żyją, a drudzy ze smutku! Nasz sąsiad, Makar Nesteruk, schował się w stodole i biedaczyna nie dał rady wyjść, bo oni bardzo długo stali dookoła. Opaliło mu wszystko, miał poparzoną twarz i ręce. Kaleką został na całe życie! Jeszcze jeden, co był chory i na to zebranie nie poszedł, został z małym dzieckiem co w kołysce leżało. Widzi – wieś się pali. Wziął to dziecko i biegnie. Z dzieckiem zastrzelili! I tego człowieka, i dziecko.
(muzyka)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Moja mama tak była spalona, że aż płuca się przysmaliły, cały bok jej wypaliło. Jeden braciszek tylko trochę był poparzony, bo za taki młyn do zboża się ukrył – ale od dymu zaczadział. A jeden to praktycznie cały spalony był. Tylko kawałek nogi, stopa nie była, a tak – na węgiel spalony! Tato, jak wybiegł z tej chaty co zebranie było, to od razu za bosak i bosakiem drzwi wyrwał, i ratować zaczął. Akurat mama pranie zrobiła – płachty wisiały na płocie. Myśleli, że ten co był za młynem żyje i szybciej go w płachty i do Sak zanieśli. Mamę też wyprowadzili i ja z nią szłam do Sak. A najmniejszy braciszek, to jeszcze żył, ale w nocy zmarł. Wszystkich przywieźli do babci do Jelonki i tam pochowali. U tej babci zostaliśmy i żyliśmy u niej do wiosny.
(muzyka)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Mamę uratował tato. Wychodząc dużą chustkę wzięli, mama się obwiązała i szliśmy. Zaszliśmy do takiego człowieka, bo mama zaczynała rodzić. Ona przecież w ciąży była. Później ta babcia co poród przyjmowała mówiła, że u dziecka nosek był osmalony. Mówię… u mamy cały bok był wypalony, aż do płuc. Palili nas we wtorek – o teraz przypomniałam. Mamę wujkowie z Jelonki – w tej wsi wszyscy nam pomagali – zawieźli do szpitala w Bielsku. Pożyła od wtorku do niedzieli. W niedzielę zmarła. Tato, wujkowie, ciocia ta mamy siostra pojechali w odwiedziny i przy nich mama umarła. I tak zostaliśmy półsierotami.
(muzyczna pauza)

Wnuczka jednej z ofiar: Spłonęła pierwsza żona mego dziadka – miała 36 lat. Została pochowana na miejscowym cmentarzu w Zaleszanach. Była w ósmym miesiącu ciąży. Ciało jej się tak wypaliło, że aż to dzieciątko wypadło. Zdążyli jeszcze je ochrzcić. Dziadek stracił też trzech synów, mieli: 8, 6 i 4 lata. Żyje jeszcze moja ciocia, która to wszystko bardzo dobrze pamięta. To jest starsza siostra tych chłopców i opowiadała, jak oni po pożarze wyglądali. Dziadek na własnych rękach ich wynosił. Nie przeżyli tego dnia również dziadka brat z żoną i ich córeczka. To było ich pierwsze dziecko. Oni wszyscy nie byli w tym domu, gdzie było zebranie. Tam poszedł tylko dziadek, bo Maria była w ciąży i została z najmłodszymi dziećmi. Gdy już wieś płonęła, dziadek wybiegł i zobaczył, że płonie dom, w którym są jego najbliżsi. Od razu rzucił się na ratunek! Kilka minut za późno! Bo już palił się sufit, spadały belki i ich po prostu przygniotło! I dziadek wynosił ich pojedynczo. Z opowiadań cioci wiem, że najstarszy jej brat był spalony na węgielek – tylko stopa została nienadpalona. Ona to widziała na własne oczy, oczyma dziecka, i to jej zostało na całe życie! Drugi jej braciszek od dymu się udusił – z uszu, z ust, z nosa ciekła krew i już nie żył. A najmniejszy zmarł w nocy. Też zatruł się dymem i na łóżku, przy cioci zmarł. Ich mamę zawieźli do szpitala w Bielsku, ale bodajże po trzech dniach zmarła – miała bardzo duże zewnętrzne i wewnętrzne poparzenia, wypalenia. A dziadka brat to chciał z córeczką na rękach z domu wyjść, ale akurat stał tam żołnierz i na oczach żony zastrzelił ich. I ta kobieta wróciła z powrotem do płonącego domu i żywcem chciała się spalić – nie chciała sama żyć. Ludzie ją uratowali, przewieźli do Sak, ale zmarła od odniesionych poparzeń. Młodzi byli – mieli po dwadzieścia parę lat.

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Chodziliśmy po proszonym, żebraliśmy, bo jeść nie było czego – wszystko się spaliło! A zrobiła to banda „Burego”! I jeszcze pomniki chcą dla niego stawiać! Za co temu „Buremu” pomniki?! To kat, a nie człowiek! Wracali z Zaleszan – zajechali do Wólki – i tam nieszczęść narobili! Pojechali do Szpak, do Zań i wszędzie, gdzie byli, same tragedie!

Uczestnik – mieszkaniec Zaleszan: „Burego” pamiętam dokładnie. Golił się u nas w domu. Kawałek słoniny mi rzucił na piec. Tak, ja siedziałem na piecu. Pamiętam, jakby to było dzisiaj. Poznałbym go (śmieje się). Gdzie się pojawiał, to siał spustoszenie – w Wólce ludzi zabrał i nie wrócili, wozaków zabrał i też nie wrócili! Na pewno nie lubił Białorusinów! Czy dlatego, że Białorusini? Może i dlatego… podpalił, bo chciał zniszczyć. O! A wieś duża była – nawet więcej jak sto domów. Jeden dom… jeden dom tylko został! I ten zrąb, co ojciec uratował. (fragment piosenki „Zaleszany”)

Wnuk jednej z ofiar: Prawda o tej zbrodni, tak w czasach komunistycznej Polski, jak i teraz, jest dla władzy niewygodna. Cały czas widzimy usprawiedliwianie, wybielanie winy. Zbrodniarze winni tych czynów powinni być odpowiednio napiętnowani. (fragment piosenki „Zaleszany”)

Autor: 1 października 1949 roku, Romuald Rajs pseudonim „Bury” za zbrodnie przeciwko ludności cywilnej został skazany na karę śmierci. W latach dziewięćdziesiątych wyrok został unieważniony na podstawie „Ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”, a potomkowie „Burego” otrzymali odszkodowania od państwa. W czerwcu 2005 roku Instytut Pamięci Narodowej w Białymstoku zakwalifikował wydarzenia w Zaleszanach, jako przestępstwo noszące znamiona ludobójstwa. (fragment piosenki „Zaleszany”)

Uczestnik – mieszkanka Zaleszan: Jak przypomnę co się wtedy odbywało, to widzę ten pożar, płonące domy, wszystko…jak to było. Była rodzina – mama, tato, trzech synów: Piotr, Michał, Aleksy i my dwie córki. Najmłodszy chłopczyk miał cztery latka.

Wnuczka jednej z ofiar: Myślę, że przez całe życie najbardziej cierpiał, pamiętał o tym i żył z tym, mój dziadek. Jednego dnia stracił najbliższe sobie osoby… dzieci, żonę, brata, bratową i jeszcze ich dziecko. Tego z pamięci wymazać się nie da. Nigdy… (fragment piosenki „Zaleszany”)


Skrypt reportażu Walentyny Łojewskiej

Wciąż ich widzę” (Białoruskie Radio Racja)

11 Comments

Comments are closed.