Рэцензіі, прэзентацыі
Książka Kąckiego zmusza nas do konfrontacji z własnym sumieniem. Mamy wybór: albo uznajemy, że autor koloryzował, bo zależało mu na skandalu, albo stajemy twarzą w twarz z tym, o czym nie chcemy pamiętać.
Ze spotkania w Zmianie Klimatu, poświęconego najnowszej książce Marcina Kąckiego „Białystok. Biała siła, czarna pamięć”, wyszłam zaciekawiona, ale i pełna obaw. Autor bohatersko, jak może to zrobić tylko człowiek z zewnątrz, nieuwikłany w żadne relacje, konflikty i powiązania, mierzy się z tyloma mitami, że książka urasta do rangi znaczącej dla miasta pozycji. Możemy jednak przypuszczać, że tak się nie stanie. Wąskie grono miejscowych świadomie przeczyta a reszta, nawet jeśli weźmie książkę do ręki, zepchnie ją w odmęty niepamięci, usunie z zasięgu wzroku. Przemilczy. Podobno mamy w tym wprawę.
Na wstępie powinnam zaznaczyć, że Białystok nie jest moim miastem – napisałam pierwsze zdanie i próbuję zrozumieć, dlaczego brzmi jak desperackie usprawiedliwianie własnej niewiedzy, bierności, obojętności. Reprezentuję grupę „przyjezdnych” z okolicznych miasteczek i wiosek, którzy przywiozą tu marzenie o Wielkim Mieście Białystok, w którym będzie im łatwiej, rozpocząć nowe życie. Chociaż książka skupia się na Żydach (nie bez powodu, zważywszy na ich liczebność przed wojną), uważam, że powinien ją przeczytać każdy mieszkaniec, którego choć trochę interesują zjawiska zachodzące w mieście.
Polecam ją szczególnie tym, którzy byli częścią dwutysięcznego tłumu w marszu nienawiści przeciwko uchodźcom oraz tym, którzy o swastykach namalowanych na murach mówią „jakieś bazgroły” i w których nie wzbudzają niepokoju wszechobecne w mieście nalepki ONR, „zakazy pedałowania”, „Polska dla Polaków”, „precz z komuną”.
Nie dorastałam w Białymstoku i nie widziałam, jak się zmieniał. Mieszkam tu zaledwie trzeci rok i wiem, że nie zostanę, mimo, że nie jestem syryjskim uchodźcą, czarnoskórym ani Czeczenem.
Chyba zatem rację miał Kącki, mówiąc o chorobliwej dbałości białostoczan o wizerunek, bo na pierwszy rzut oka Białystok jest przyjaznym, rozwijającym się miastem z perspektywą na przyszłość, w dodatku zlokalizowanym w ciekawym kulturowo regionie. Tyle że w tym samym mieście dzieci zjeżdżające na sankach z górki w Parku Centralnym nie wiedzą, że bawią się na kościach żydowskich sąsiadów sprzed 75 lat. Zabytkowe drewniane domy płoną jeden po drugim, podpalane przez nieznanych sprawców, by ustąpić miejsca Biedronkom i innym ważnym inwestycjom, popychającym miasto w kierunku rozwoju. W ankiecie 95 procent osób stwierdza, że ich miasto jest zróżnicowane narodowościowo i religijnie i tyle samo deklaruje narodowość polską. Napis „Bóg, honor, ojczyzna” na pomniku, umieszczony bezprawnie, bez uzyskania zgody miasta lub choćby autora pozostaje i dziś niewiele osób wie, że kiedyś go tam nie było. Z kolei działania grup mających na celu zatrzymanie procesu zbiorowego wymazywania pamięci są walką z wiatrakami. Pobity Czeczen słyszy od policjantów, że następnym razem powinien ubrać się tak, by nie wyglądać jak Czeczen.
Oczywiście oprócz przykładów można mnożyć zarzuty. Najczęściej dotyczą stronniczości autora, powierzchownego i stereotypowego potraktowania tematu, udowadniania wymyślonej przez siebie a uznaje za jedyną słuszną tezę, wyolbrzymiania, koloryzowania. Wszystko zależy od narracji, jaką przyjmiemy, od naszych osobistych mitów, bo chyba każda społeczność jakieś posiada. Uważam, że nie jest możliwe odebranie tej książki „obiektywnie”, bo wszystko, co odbieramy, przepuszczamy przez filtr własnych doświadczeń, wspomnień, poglądów, środowiska. Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że choć wiele osób jest nią poruszonych, nie brakuje też rozczarowanych. Zarzuty o szerzenie wizerunku Białegostoku jako miasta ksenofobii i rasizmu padły nawet na spotkaniu (całe jest zresztą dostępne na youtube, opatrzone opisem zaczynającym się od zdania: „książka jest totalną manipulacją i ogromnym hejtem (…) zakompleksionego autora powstałą po pijaku”). Osobiście jednak uważam, że spotkania i rozmowy autora również z przedstawicielami środowiska narodowego (zamiast opierania swojego punktu widzenia np. na ich medialnym wizerunku) świadczą o tym, że nie zostali oni przedstawieni w sposób czarno-biały.
Po lekturze jest mi zwyczajnie przykro. Po odłożeniu książki czułam złość, że większość ludzi żyje w spokoju i nieświadomości i wcale nie chce o niczym wiedzieć, bo tak jest łatwiej. Byłam wściekła na atmosferę marazmu, bierności i głęboko pod tym wszystkim wzrastającego poczucia zagrożenia, napięcia i przeczucia, że w przyszłości czeka nas coś gorszego.
Teraz pozostał we mnie już chyba tylko bezsilny smutek, bo właśnie pomyślałam o tym, że rano wyjdę na przystanek, gdzie powita mnie drwiąco kolejna nawołująca do nienawiści nalepka.
Marta Iwaniuk