Pewnie użycie w tytule „Alma Mater” w odniesieniu do Liceum Ogólnokształcącego w Michałowie może komuś wydawać się nadużyciem. Ale tak mówiono o szkole 16 września na jubileuszu jej 70-lecia. Słyszałam na własne uszy!
Jeszcze dzień wcześniej wszyscy żyli pytaniami i wątpliwościami: „Jak to będzie?”, „Kto przyjedzie?”, „Czy warto tam być?”. Organizatorzy niepokoili się: „Jak to wszystko wypadnie?”. Stres towarzyszył zatem głównie im w ostatnich dniach przed spotkaniem. Mimo że szkoła świętowała 25-lecie, 30-lecie i być może późniejsze rocznice, nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, by zrobić zjazd absolwentów, byłych nauczycieli i dyrektorów, a do tego wydać pamiątkową książkę. Szkoda! Bo 70-lecia niektórzy nie doczekali.
Dwa lata przed imprezą, gdy na propozycję Bazylego Niedźwieckiego (byłego ucznia, nauczyciela i dyrektora LO) świętowania jubileuszu powołano Komitet Organizacyjny, nikt chyba nie wierzył w pomyślność tego przedsięwzięcia. Prace toczyły się kilkoma strumieniami – anglistka LO Edyta Rosiak założyła stronę internetową: lomichalowo70latblogspot.com, na której zaczęły się pojawiać wspomnienia i zdjęcia. To już napawało optymizmem. W rzeczywistości to Edyta Rosiak włożyła najwięcej pracy w przygotowania do jubileuszu jako przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego. Bez jej zaraźliwego entuzjazmu nie wiem, czy wszyscy dotrzymaliby tempa. Jednym z pierwszych kroków było sporządzenie wykazu absolwentów, czym zajęła się bibliotekarka LO Alicja Agata Samociuk. Bazyli Niedźwiecki ambitnie zaczął tworzyć monografię liceum, którą przedstawiał na każdym spotkaniu komitetu. Ustalono termin na wrzesień 2017 r. Mimo że oficjalnie LO zaczęło funkcjonować od 1 września 1947 r., wiadomo było, że nauka w szkole zaczęła się o wiele później. Kiedy dokładnie – nikt już nie pamięta. Dlatego propozycja 16 września nie wywołała żadnych sprzeciwów. Jedyny niepokój był związany z pogodą, która do ostatniej chwili była niepewna.
Im bliżej było jubileuszu, tym większe zainteresowanie przejawiali dawni uczniowie. Zaczęto przynosić zdjęcia, dzwonić i wreszcie rejestrować się na spotkanie. Podjęłam się zredagowania książki o liceum, ale nie bardzo wiadomo było, co w niej powinno się znaleźć, poza wykazem absolwentów. Pojawił się problem napisania historii szkoły. Udostępnione przez Archiwum Państwowe w Białymstoku dokumenty kończyły się na 1960 r., podlaski kurator oświaty zaś nie udostępnia dokumentów ze swojego archiwum, zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych. Weź więc i pisz historię szkoły bez dokumentów! Uznałam, że warto przynajmniej przygotować biogramy dyrektorów. Nie każdy przecież mógł być dyrektorem!
Okazało się to nie lada wyzwaniem. Żeby znaleźć informacje o pierwszym dyrektorze Liceum, Antonim Stasiewiczu, musiałam najpierw odnaleźć jego rodzinę. Nikt nic o nim nie wiedział. W internecie znalazłam dr Karola Antoniego Stasiewicza, pracującego na WAT w Warszawie. Pomyślałam, że może on być rodziną dyrektora, ze względu na nazwisko oraz drugie imię. Pomógł mi skontaktować się z nim syn mojego brata ciotecznego z Olsztyna, który także pracuje w tej uczelni. Okazało się, że dr Karol Antoni Stasiewicz jest wnukiem dyrektora Antoniego Stasiewicza, więc uzyskałam kontakt do jego ojca i babci w Łomży. Z rozmowy telefonicznej z Andrzejem Stasiewiczem, synem dyrektora, dowiedziałam się, że w domu w Łomży są zdjęcia i dokumenty z michałowskich lat dyrektorowania Antoniego Stasiewicza. Trzeba było się wybrać więc do pani Eulalii Stasiewicz, wdowy po dyrektorze, która mieszka w Łomży w domu po swoich dziadkach, jeszcze z carskich czasów. Ma 94 lata i doskonałą pamięć. Udało się namówić panią Eulalię na wspomnienia, które sama napisała do książki. Na ścianie pokoju gościnnego wiszą róże, namalowane przez Michalinę Średzińską i podarowane w 1946 r. przez grono pedagogiczne Publicznej Szkoły Powszechnej w Michałowie dyrektorowi Antoniemu Stasiewiczowi. Trzykrotne wizyty w Łomży, w czasie których goszczono „panią Hanię”, czyli mnie, obiadami, kawą i ciastami, a do tego wspaniałymi opowieściami pani Eulalii z czasów wojennych i powojennych, w tym michałowskich. Prawdziwa uczta duchowa! Efektem wizyt były nie tylko wspomnienia, ale także biogram dyrektora Antoniego Stasiewicza, dokumenty oraz zdjęcia z przełomu lat 40. i 50., kiedy budowano liceum.
Z kolejnym dyrektorem – Władysławem Chomiczem, było jeszcze gorzej. Dyrektor Bazyli Niedźwiecki pamiętał, że wyjechał on do Moniek. Dyrektor Edward Godlewski wspomniał coś o Ełku, z którego rzekomo przysłał z dziesięć lat temu kartkę, by o nim w Michałowie nie zapominano. Zadzwoniłam do LO w Mońkach, tam okazało się, że owszem był taki, ale krótko, a potem wyjechał, może do Augustowa… Ale Pani, która w Mońkach odebrała telefon, po wysłuchaniu mnie zawołała do telefonu swego męża, absolwenta LO w Michałowie – Mieczysława Gawieńczyka, nauczyciela wychowania fizycznego, który bardzo ucieszył się na wieść o jubileuszu. Jako pierwszy zarejestrował się na spotkanie. Wprawdzie nie pomógł w znalezieniu Władysława Chomicza, ale opowiadał anegdotyczne sytuacje z czasów szkolnych, jak to w czasie matury z matematyki wyszedł do domu, by obejrzeć mecz w telewizji. Ełcki ślad nie dawał mi spokoju, więc obdzwoniłam ZNP w Ełku – żadna ze starszych pań nie pamiętała takiego nauczyciela. W LO w Ełku trafiłam na sympatyczną panią, która na poczekaniu znalazła w archiwum szkolnym jego teczkę osobową, z której dowiedziałam się, że był dyrektorem LO w Ełku, zanim wyjechał do Michałowa.
W Gdańsku, u państwa Tamary i Wiesława Marciniaków i ich córki Maryli, wynaleźliśmy adresy i telefony różnych nauczycieli, m.in. Czesławy i Józefa Borowskich oraz adres Jana Chomicza, syna Władysława Chomicza, w Suwałkach. Wszystko to było niepewne, ale z Edytą Rosiak napisałyśmy kartkę na adres suwalski, prosząc o kontakt z nami. Mimo że Jan Chomicz nie mieszka już w Suwałkach, tylko w Warszawie, kartka do niego, o dziwo, dotarła. Więc udało się dzięki pomocy pana Jana Chomicza stworzyć biogram drugiego dyrektora michałowskiego LO. I do tego zdjęcia. Jan Chomicz zaszczycił swą obecnością jubileusz w podwójnej roli – jako syn dyrektora oraz absolwent LO.
Józef Rzepecki okazał się żyjącym jeszcze byłym dyrektorem LO w Michałowie. Najpierw odnalazłam w Białymstoku jego syna Andrzeja, zajmującego się ubezpieczeniami (firma „Konstanta”). W czasie odwiedzin w biurze, pożyczył mi książkę o II LO w Białymstoku, które ukończył, oraz w którym pracował jego ojciec. Podał też adres i kontakt do swego ojca, który na stare lata wrócił w rodzinne strony i mieszka w Tarnobrzegu. Kilkakrotnie dzwoniłam do Józefa Rzepeckiego i rozmawiałam z nim o Michałowie, które pozostało na zawsze w jego pamięci. Cieszył się z jubileuszu, ale stan zdrowia nie pozwala mu na opuszczanie domu. Zawodzi także pamięć. Żeby zdobyć jego zdjęcie, trzeba było przeszukać zasoby archiwalne Wydziału Paszportów Komendy Wojewódzkiej MO. Zbiory rodzinne w białostockim domu zostały zalane w piwnicy i uległy zniszczeniu.
Nie było problemów z dyrektorem Bazylim Niedźwieckim, który sam napisał swój biogram. Trzeba było jedynie go skrócić, by nie naruszać zbytnio proporcji innych. Ale i tu należało się liczyć z tym, co jest ważne dla autora, a nie redaktora.
Mój dyrektor Henryk Sokołowski już nie żyje, a pani Jasia Sokołowska (najsympatyczniejsza sekretarka szkolna, jakie znałam) akurat wyjechała z Michałowa do syna. Krótkie informacje o mężu zostawiła profesor Taissie Subiecie. Wspólnie z profesor Stanisławą Krućko, krajanką dyrektora, uzupełniałyśmy jego biogram.
Zanim dotarłam do dyrektor Teresy Laskowskiej, byłam u dyrektor Ireny Przyłożyńskiej, do której kontakt zdobyłam od mojej koleżanki – profesor Zoi Jaroszewicz. Okazało się, że obie pochodzą z Brańska, z sąsiednich domów. Z przyjemnością gościłam u państwa Ireny i Józefa Przyłożyńskich, gdyż Pani Dyrektor uczyła mnie biologii w klasie czwartej LO, a jej mąż – tego samego przedmiotu – w Szkole Podstawowej w Bobrownikach. Sporządziłyśmy wspólnie biogram, wybrałyśmy zdjęcie.
Wcale nie było łatwo dotrzeć do profesor Teresy Laskowskiej. Miałam do niej telefon, niestety okazał się nieaktualny. Pojechałam w ciemno pod wskazany adres w Białymstoku. Jakaż była moja radość, gdy zastałam dyrektor w domu! Oglądałyśmy dokumenty, wybierałyśmy zdjęcia. Wiem, że bez tej wizyty biogram byłby niepełny. A tak radość ze spotkania była tym większa, że nie widziałam mojej ulubionej Pani Profesor od sześciu lat i niepokoiły mnie głuche telefony.
Byli dyrektorzy Leon Jarmocik i Edward Godlewski oraz obecna pani dyrektor Dorota Burak sami napisali swoje biogramy i udostępnili zdjęcia. Napisałam o tym, gdyż biogramy dyrektorów zajmują zaledwie kilka stron, a praca nad nimi trwała kilka miesięcy.
Nie lada wyzwaniem było sporządzenie wykazu kadry pedagogicznej LO. W ciągu 70 lat istnienia liceum doliczyliśmy się 142 pracujących w nim nauczycieli! Byli tacy, którzy pracowali przez kilka miesięcy albo rok, ale byli i tacy, jak Wiesław Marciniak i Stanisława Krućko, którzy przepracowali w LO ponad czterdzieści lat! Wypadało zaprosić wszystkich byłych, żyjących jeszcze nauczycieli. Niestety, nie udało się zdobyć do wszystkich aktualnych adresów. Wydaje się, że największe wrażenie na wszystkich zrobiła Eulalia Stasiewicz, która zaszczyciła uroczystość swoją obecnością i piękną przemową, skierowaną do nauczycieli i uczniów. Przyjechał też z Kolna legendarny historyk Janusz Pikuliński. Z Bielska Podlaskiego przyjechała matematyk Anna Kuprianowicz-Tkaczuk, która w LO uczyła także języka białoruskiego. Ze Sztumu przybyła Ewa Klewicka, która uczyła mnie biologii i chemii, a z Białegostoku – matematyk Alicja Domanowska. Z miejscowych byli Taissa Subieta, Stanisława Krućko, Czesław Barszczewski.
Tych, którzy nie doczekali jubileuszu LO, a spoczywają na michałowskich cmentarzach, odwiedziliśmy niewielką grupą na czele z Jerzym Gryko – byłego dyrektora Henryka Sokołowskiego, Mikołaja Matysa, Włodzimierza Bajgusa, Raisę Sakowicz, Jana Sakowicza, Mikołaja Gorbacza, Leszka Nosa, Adolfa Krućko, Kazimierza Nazarczuka, Janinę Szymkowską, Jana Pycha, Janusza Obryckiego oraz byłych absolwentów – Tamarę Sołoniewicz, Barbarę Suprun i Jana Poremskiego, wspominając każdego z nich i zapalając znicze na ich grobach.
Największym zaskoczeniem dla mnie na jubileuszu była obecność Haliny Fiedziukiewicz – mojej nauczycielki ze Szkoły Podstawowej w Bobrownikach. Okazało się, że także ukończyła LO w Michałowie – w 1963 r.
A byli uczniowie? Postanowiliśmy nikogo nie wyróżniać. Zrezygnowaliśmy z „wybitnych” absolwentów. Stwierdziliśmy, że w dzisiejszym wirtualnym świecie każdego absolwenta można sprawdzić w internecie. Licytowanie osiągnięć jest bardzo względne. Najlepsza uczennica z matematyki z naszego rocznika obecnie prowadzi warsztaty tkackie, robi piece, zajmuje się agroturystyką i wszyscy jej szczerze zazdrościmy tych pasji. Tym bardziej, że nie wszyscy „wybitni” przybyli na jubileusz LO. Zresztą spotykam się dość często z pomijaniem szkoły średniej w życiorysach współczesnych polityków i działaczy – wszyscy kończyli od razu szkoły wyższe!
Na jubileuszu wystąpił jeden z najstarszych przedstawicieli roczników maturalnych LO – Zdzisław Zambrzycki (matura 1953), były poseł na Sejm. Była też Zinaida Gucewicz (z d. Kuniec) z pierwszego rocznika maturalnego – 1951. W imieniu absolwentów, a właściwie od siebie, wystąpił profesor Jerzy Urwanowicz, który ze wzruszeniem wspominał lata szkolne i swych nauczycieli, m.in. Szymona Romańczuka i lekcje łaciny. W tłumie ponad dwustu byłych absolwentów przewijały się różne roczniki. Z Krakowa przyjechał wykładowca ASP Aleksy Pawluczuk, niegdyś legendarny uczeń LO, autor przestrzennej rzeźby pod Domem Kultury „Siewca Kultury”, która stała tam w latach 70.
Na twarzach absolwentów widać było radość i wzruszenie, że znowu gościnnie przyjęła ich dawna szkoła. Wszyscy czuli się jak w jednej wielkiej rodzinie, chociaż większość spotkała się po raz pierwszy. Także w grupach, w klasach spotkali się przy kawie i herbacie, wspominając dawne czasy.
W LO dotychczas nie było tradycji zjazdów absolwentów wszystkich roczników, chociaż poszczególne spotykały się od czasu do czasu. Prawdziwa integracja nastąpiła podczas uroczystej kolacji. Przy muzyce zespołu „Sekret” wszyscy świetnie się bawili – bez względu na rok ukończenia LO i chyba nikt nie żałował, że został na kolację. Przypomniały mi się szkolne dyskoteki, które zawsze kończyły się za wcześnie, zawsze nadzorowane były przez nauczycieli i nigdy nie można było się wybawić. Tym razem czas był nieograniczony. I nikt nie pilnował. Można było bawić się do woli!
Nie starczyło czasu na rozmowy. A wspominać jest co! I opowiadać również…
Najbardziej zaskoczyła mnie Ewa Kuźma (obecnie żona burmistrza Michałowa Włodzimierza Konończuka), która przypomniała mi, że byłam na jej szesnastych urodzinach i podarowałam jej maskotkę, którą ma do dziś. Niestety, nie jestem w stanie przypomnieć sobie tych urodzin z lutego 1976 r. o rok młodszej koleżanki. Ile jeszcze podobnych zdarzeń uległo zapomnieniu! Warto więc spisywać odtworzone obrazki, warto zastanowić się nad wydaniem za pięć lat albumu zdjęć, zebranych z okazji tegorocznego jubileuszu, by ocalić od zapomnienia różne śmieszne, a nieraz i przykre oraz smutne historie, w które wpisali się byli uczniowie oraz nauczyciele. W ten sposób spisana historia szkoły jest o wiele ciekawsza…
Helena Głogowska
Fot. Renata Gorolewska