Tamara Bołdak-Janowska. Język prosty (3)

felietonisci-053. Język prosty. Słowa w języku prostym wracają do nas, ale nie wszystkie. Część na zawsze została w przeszłości. Możemy przestać uśmiercać język prosty. Jeszcze możemy. Chyba możemy? Przecież on żyje.

Chaładziec. Wykrzykuję tę nazwę. Co, chaładziec? – pyta Tolo. Chaładziec. Po rosyjsku „chasz”. Mickiewiczowski „chołodziec”.

Nikt nigdy nie spytał nas, tu i teraz żyjących, co to jest ten chołodziec, co go u Mickiewicza „łyżkami żwawo jedli”. Hańba braku pytań. A domyślali się, a dyskutowali, a czy to nóżki w galarecie, a czy to chłodnik, bo „łyżkami żwawo jedli”, a dlaczego łyżkami. Odpowiedź jest prosta jak drut: heta nasz chaładzieć, czyli zawiesista zupa na nóżkach, bardzo dobra na kaca, jak też zawczasu ratująca przed kacem. Zupa chołodziec, jak to zupa, domaga się, aby ją jeść się łyżkami. Chołodziec musi być parzący, ale nie można się nim oparzyć. Ta zupa, w zasadzie nóżki w galarecie na gorąco, smaruje gardło dobroczynnym kojącym tłuszczem, podobnie jak sało. Je się ją łyżkami – powtarzam. Czas ad czasu chaładziec my waryli i u zwykły budziań biez harełki.

Jak można żyć z brakiem odpowiedzi, kiedy odpowiedź jest? My wprost lśnimy odpowiedziami na temat mickiewiczowskich słów „niezrozumiałych”. Brak pytań, kierowanych do nas, to hańba. Umrzemy i te słowa umrą.

Nie denerwuj się – słyszę głos Tola.

Nie mogę pozostawać w spokoju, bo znam odpowiedź. Nie opinię, a odpowiedź. Nasz chaładziec astaŭsa sam dla sibie dzieś u pawietry, jak jakajaś sirota, jakoju nichto ni zaapiakawaŭsa, choć ŭsie zbiahajucca, kab ab joj hawaryć hadami, ŭpustuju. Jeśli u Mickiewicza poŭno naszaj leksyki, ta zdawałobysa, szto ad razu trebo biehczy pa wyjaśnieńnie da nas, a tut – nie. Jakby nas ni było jaszcze żywych na świeci z żywoju mowaju. A ci chtoś jaszcze waryć nasz chaładziec? Ja nawaru pryhatoŭlu spicz, szto heta takoja, hety chaładziec. Zabaczycia, jaki jon delikatny i efektyŭny. Suniacca czeraz horło jak śliskaja ptuszaczka.

Poza tym źle pojmowane obecnie jest słowo „litewski”. Za czasów Mickiewicza „litewskość” nie oznaczała w dzisiejszego rozumienia litewskości. Już wiele razy to wyjaśniałam. Już mi ręce opadają. Ten „chołodziec litewski” jest lićwiński, czyli z WKL, po prostu białoruski (i rosyjski). Mieli kaca, albo bali się kaca, to żwawo jedli łyżkami chołodziec. Gdziekolwiek pili gorzałę, a mickiewiczowskie Lićwiny pili, to chołodziec musiał być. Sama nazwa chyba jest myląca, bo sugeruje że danie to spożywa się na zimno. Nic podobnego. Danie to miało dwojaką postać. To nie chłodnik. To chasz! Mam się wydzierać? Pływali u joj tłuściańkija  chrastki. Niemiec Grass w wierszu „Zylca wieprzowa” opisał proces robienia tej zupy, więc jest ona znana w Europie. A u nas nieznana w tych dwóch postaciach, na zimno i gorąco? Fuck.

„Końskie placki” – są takie? Nie ma! Jeść tolki karowinyja placki. Ja ab jich uże hawaryła, ali prybiehli znoŭ. Ajoj! Ajoj! Jakaja zniwaha, kali ja na aŭtarskam wiaczorku adnaho aŭtaryka zajawiła, szto nijakach konskich plackaŭ nima, jak jon pisza, ni znajuczy u realnaści, a czom, chibo szto heta końskaja sraczka. Ajoj! Zniwaha. Mój suicyd, bo uże bolsz ja ni isnuju u razmolanych prapawiednikaŭ hetaj konskaj sraczki. Nu i dobro. Isnuju u druhom mieści. Ŭkinuła u Internet zapytanie: „jak nazwać konskaja haŭno”, a tam nachodżu tolki „łajno” i jaszcze prapanowy ad internaŭtaŭ: „kule” i „bobki”. Tiaaa. „Bobki” mohuć być awieczyja, a ni konskija. Lepszyja uże „kule”, ali i heta ni toja. Klocki. Bolsz jak piatelnia albo nawat kapialusz, katory chtoś nichoczuczy prysieŭ ciażkaju srakaju. Czamu ludzi piarastali być staralnymi u mowi?! Czamu uże ni tworczyja i biaz kryszyny fantazyji? Czamu zaraz, ajoj, abida za racju? Mało, abida. a jaszcze heta adrazu  hejt na ich asobu! Hejt. Pryszła moda na hetu admyczku. Piszu na FB: hejt heta tolki srejt. Jaki heta hejt, kali za jaho hajciory atrymywajuć hroszy i jakiś supiernik aŭtara u jich heta zamowiŭ? Za hroszy! U jich nijakoj waradźby nima. Jany pradajucca za hroszy, kab pazbawić supiernika rekłamy jaho asoby i jaho kniżki, bo jakiś zajzdrony chłycz u jich heta zamowiŭ. Dobro płacić, ta czamu nie? Słowy-admyczki heta ni kluczy, a waradźba u hajcioraŭ dutaja ŭsia u hety hroszy. Fuck. Chibo szto jany psichi, ali heta zaŭsim druhaja pieśnia. Fuck. Hejterom. Im się nie odpowiada tonem pokrzywdzonego. Ich się ignoruje. Racja, kryciki heta nijaki hejt. A tut hejt, hejt. Jak siem babka, tak siem babka – hejt. Fuck.

Taciana: A hety Ciarech znou zastreliŭ try gabiackija sabaki. Bo wałaczylisa pa wioskach, pa lesu. Źwiarjo razdzirali. i pa czużych padworkach szwendalisa. A ab sabaku trebo dbać. A sabacy, jeśli trymajam jaje u budzie, trebo sztodzień świeżańkaj sałomy padasłać, abo świeżańkaho sienca. Kab mieła czyściańko, miahkańko, milańko. A ni tak, szto biaz dbańja. Hałodnaja, złaja. A sabacy trebo sztodzień zupu smasznuju i hustuju zwaryć. A ni tak, szto sama lasnym źwiarjom nakormicca, dy jaszcze nakiniacca na czaławieka. Dy nu ich z niekatarymi ludźmi. Hawaryć z jimi ni choczacca. A z sabakaju ta i pahawaryć sztodzień trebo, i paskarżycca. I jana zrazumieja czaławieka. Woczy u jaje razumnyja, i ŭsio razumniejuć, kali jej sztoś apawiadajasz.  A Hreś wyjachaŭ na urlap, a swai sabaki astawiŭ. Kinulisa na czaławieka, jaki spakojno iszoŭ da Świsłaczanaŭ la jaho padworka. Czuć ni zahryźli. Piaraleźli czeraz ahradu. A i budku trebo zrabić jak chatku, cioplańkuju, nipramakalnuju.

Arszula. Arszula to było coś dużego, ciemnego z dużymi uszami. Coś jak ciemna chmura. Coś, co się z miejsca nie ruszy. Duże zwierzę. Krowa. Arszulaju my nazywali karowu. O, staić uże nasza arszula, upierłasa. Ryczyć. Daić prosicca. Nu, arszula, idziem na wyhan. Staić nasza arszula, żujku żuje. Nie znalazłam w Internecie tego słowa, nawet w słownikach gwar podlaskich. Wyskakują mi same „Urszule”. A przecież słowo to było używane, i to często, na pewno w Zubkach. Było pieszczotliwe, ale niezupełnie. Oznaczało zarazem konieczność. Oto coś trzeba zrobić dla krowy, wydoić, nakarmić, napoić. Nie można nie wykonać tego, o co prosi arszula. Jeśli słowo ma rodowód niemiecki oznacza: srakula, dupula (od: Arsch), a jeśli łacińki, to oznacza niedźwiedzicę (łacińskie: ursa; zdrobniale: ursula). Do arszuli porównywano też babę ze względu na cielesną objętość; taką dużą puszystą babę. Pryszła i staić u dźwiarach heta nasza arszula. Arszula pryszła, staić, maŭczyć. Użyte w stosunku do kobiety słowo „arszula” zawsze oznaczało, że milczy. Prykłypała da nas, na parozi arszulaju staić, choć by prymaŭku jakuju skazała. A ci jana szto ciamić? Musić sztoś ciamić, kali umieja chadzić. Arszula. Milcząca obecność. Cokolwiek było duże, zasłaniające, milczące, stanowiło arszulę. Tam rastuć karczy, ciomnyja, wielkija, hustyja, a razraślisa jak jakijaś arszuli.

Białoruskie „brazhatać” w języku prostym miało formę: brazgitać. Brazgiczasz harszczkami. Szklanki zwanili, a harszczki, łożki i naży brazgitali.

Białoruskie „czmureć”, w języku prostym brzmiało: czureć. Ja jaszcze ni aczureła. Możno aczureć ad hetaj sztadzionnnaj ŭsiaczyny. Chodzić jak aczurełaja. Chyba zgubiliśmy „z” w tym słowie przez analogię ze słowem „dureć”, „adureŭ”, adureła”.

Zamiast „tuzać” mieliśmy: turzać. Bol u kaleni turzaja. A czaho ty biaz przerwy turzajasz dzicia? Szto ty czaŭpiesz, ŭsio turzajasz maju duszu. Turzanuŭ jaho za kaŭnier i kryknuŭ: a nu, wypindywaj z majej z chaty.

Nasza twarda wymowa. Nasze jedyne na świecie słowa, które nie przeszyły w rynkową sraczkę. Nasze słowa w dzień powszedni i w święta dotyczyły spraw istotnych. Nasze słowa były święte. Nie można było opowiadać bzdur, czyli czynić ze słów śmieci. Nie tworzyliśmy wiązanek eufemizmów, aby zamydlić problem, ugrzecznić go. Chibo szto chto napiŭszysa wypuskaŭ z rotu adnu truchlacinu pad sibie, aż ŭpaŭ i ścich. Jaho truchlaciny nichto ni paŭtaraŭ, bo ni było czaho paŭtoryć. Dy jaszcze aplawuszyŭ adzin druhoho, i aboja ŭpali, i ścichli.

Słowo „bersać znaczyło nie „pętać”, ale: rozrzucać. Dzicia śpić nispakojno, paściel razbersało, a ŭpiarod razbersało ŭsie cacki. Karowa sieno bersaja na ŭsie boki. Chtoś słowami bersaja, ŭże lepiaj maŭczaŭby. Łożkami bersaja.

Psik! Koszki adhaniali ad stałoŭ słowam, to jest krzykiem: „psik”!

„Cilifon”, cilihram”. Tak uże nichto ni skaża. Cilihramy adyszli na zaŭsza, a cilifony heta cipier pierad ŭsim kamurki, choć i damawyja cilifony astalisa, ali jany uże daŭno stali nazywacca „telefonami”.

Zhadka oznaczało: wspomnienie. Zhadaj nam sztoś. Sztoś nahadywaju, ali jak czeraz imhłu.

Zieŭra oznaczało: przepaść. Iszła i baczu, szto jaszcze raz stupnu, a akażusa u zieŭry. Słowo „zieura” zawiera polskie „zianie”: ziejąca dziura, przepaść.

Zzamaładu: w młodości. Złahada: zgoda. Dabrydzień: dzień dobry.

Dobrze, że w dzieciństwie nasłuchałam się barwnych opowieści z ust wiejskich kobiet. Jakże one umiały opowiadać na pasidziełkach! Teraz w pamięci odżywają stare słowa i krzyczą, to znaczy czas krzyczy: notuj! Czas to osoba osób, bo składa się ze zmarłych i tych, którzy umrą. Czas jest pełen mówiących ludzi.

Kaŭbacić: wstrząsać. Ni możno było skaŭbacić małaka u bancy, kali uże odstojałasa śmiatana.

Zniczka: spadająca gwiazda. Adnaho razu, kali my żyli jaszcze u kaszarcy, Tolo wyjszaŭ na padworak, a byŭ pozny wieczar, ŭhladzieŭ cely roj zniczak. Hladzieŭ i hladzieŭ, a jany padali, padali. Druhi raz my razam zabaczyli cełyja roji światlakoŭ. Zaścialili ziemlu ad kaszarki da Świsłaczanaŭ. Świacili tak husto! My ni mahli pawieryć, szto heta ni kazka, a praŭda. Chacieli nabrać u żmieni, ali ni dałosa. Ruki nijak ni mahli ich schapić. Bolsz nikoli ni zabaczyli takoho fenomenu. Kab tak świacili czaławieczy słowy. U niekatarych piśmiannikoŭ słowy tak świeciać. Aleś Razanaŭ: „Nocz u suzorjach, kniha knih”.

Apluchacca. Wieki nie słyszałam tego słowa. Apluchacca możno było nichoczuczy, naprykład niasuczy wiadro pamyjaŭ. Ni daniasła da pamyjnaj jamy, a tolki apluchałasa. Druhi raz ty niasi, moża ty ni apluchajaszsa.

Śniedać, abiedać, wiaczerać. Nie stworzyliśmy tu eufemizmów polskiego typu: jeść kolację, jeść śniadanie. Polskie piękne jednowyrazowe określenia „śniadać”, „wieczerzać”, „obiadać”, odeszły w niepamięć, jakby używanie kilku wyrazów zamiast jednego było czymś lepszym. W języku polskim zachowało się słowo „objadać się” jako echo dawnego „obiadania”, i co innego znaczy. „Śniadać”, „wieczerzać”, „obiadać”: te słowa obecnie zachowały się może tylko gdzieś tam w gwarach. Inteligenci PRL uznali je za kompromitujące, bo wiejskie. Szkoda. Jednak język, aby żył, musi być napełniany współczesną treścią i rzeczywistością, inaczej stanie się archaizmem, wspomnieniem i wspominaniem. Czy ten status można nadać językowi prostemu? Próbuję. Skoro jesteśmy wciąż dwujęzyczni, to piszmy dwujęzycznie, mieszajmy języki. Zaczynam to robić. Pan Jan Maksymiuk wzywa mnie do tego, ale ja wybieram polską łacinkę. Już pisałam: bo taka tradycja istnieje (zapiski szlachty). Pan Redaktor nasz kochany, też już o tym pisałam, boleśnie przeżywa zanik języka prostego. No to mieszam oba języki. Chcę mieć w obu treści współczesne, nawet filozoficzne. Oduczam nasz język prosty treści zamierzchłych, choć i takie mnie interesują, na przykład nazwy byłych wiejskich czynności i rzeczy. Ali ni możam żyć adnymi ŭspaminkami, szto kaliści chtoś sztoś kazaŭ, sztoś tak i hetak nazywaŭ. Kaliśniajszyja macunki nam siahodnia nanicz. Tak samo fortki. I jakuś nam nanicz litaraturnaja mowa, bo jana zdajecca nam miortwaja, czużaja. U joj za mnoho prapahandy, a nima naszaj sztadzionnaj siahodniajszaj kanicieli. U prastoj mowi nam patrebny flansy. Maji sproby heta ŭsioż taki jakijaś flansy. My hawaryli: flanz; flanzy. Moża i jany nanicz. Moża heta paŭczwiertak taho, szto pomniu z mowy baćkoŭ. Wielkaho pazaranku z hetaho ni budzia. Prastaja mowa heta biełaruskaja mowa, ali miascami z druhim akcentam i druhimi kanczatkami słoŭ, a heta mnie miło i ja ni chaczu hetaho wyraczysa. I niekataryja słowy inaczej u nas huczali. My mieli naprykład „chlupu” zamiest „chalupy”.

Sztoś mnie zhadałaso. Kali mnie było siem hadoŭ i ja waroczałasa z szkoły, a była zima i wokna byli zaleplany marozam, i ja zahlanuła u wakno kufni czeraz wydźmuchanu dyraczku u hustych biełych uzorach, i ŭhledziała jakohoś monstara z czużoj cywilizacyji. Banisty czorny szlem na haławie, czorny kambinezon, wializarnyja czornyja akulary i wializarnyja czornyja boty, a ceły abwieszany bliszczanymi łancuchami. I sam wializarny pad połap. I jaszcze ceły u czornych huzakach. Bajałasa ŭwajci u chatu. Pabiehła za chleŭ i dumaju, szto na nas chtoś straszny napaŭ, szto moża wajna. Prasidzieła tam paŭhadziny. Patom hety monstar razam z mamaju wychodzić z chaty, ja aściarożno wyhlanuła, a heta nasz kalejowy stoŭbałaz. A huzaki…  taż heta jaho kambinazon tak huzakami kłubiŭsa, na hrudziach, na kalenach. Nijakaja źjawa. Swoj czaławiek.

Spatykaju adnaho mużczynu na wulicy. Jon chacieŭ ŭsunuć mnie u ruki jakojaś zapraszeńnie. Ali ja ni chaczu ŭziać. Hawaru, szto dla nikoho ni chaczu bywać publikaju. Ni chaczu razmaŭlać, kali adzin puchnia, hanorycca, a ty siadzi jak pień abo paddakiwaj, kab na kaniec paprucianieć. Nawiazywajacca razmowa. Jon byŭ żaŭnieram. Tut i tam. Najomnik znaczyć? Najomnik.

I jon mnie każa, sztoś, czaho ja ni mahu zabycca: wiarnuŭsa, bo tut i tam trebo było zabiwać swaich, znaczyć palakaŭ. I tut, i tam. Jak heta paniaŭ, ta ŭiok. Dali ameryturu, kab tolki stuliŭ rot, kab ni hawaryŭ, szto tut i tam czaŭ piecca.

Jon mnie ni chacieŭ skazać, dzie hetak czaŭ
piecca. Skazaŭ szto ŭwiaździe, dzie hramadzianskija wojny. Spytaŭsa, ci możno wyżyć z pisańnia kniżak. Nie. Ja ni mahu. Mnie ni dajuć.

A z waszaj amerytury możno? Skazaŭ: możno, bo dali wielkuju, kab tolki stuliŭ rot.

Hety mużczyna, duży, ścipły, byŭ jakiś mnie simpatyczny. Ni zhubiŭ serca, buduczy najomnikam. Ni zhubiŭ sumleńja.

138 Comments

Comments are closed.